sobota, 31 grudnia 2011

Pochwała niepokory

Na pochwały za wcześnie

Jedno z przysłów głosi, iż „pokora jest matką wszystkich cnót”. Obalić je próbowało wielu, o czym przekonać można się, czytając wydany w ostatnim czasie zbiór tekstów poświęcony kilku bardzo nieszablonowym sylwetkom, zatytułowany „Pochwała niepokory”.

Opracowanie, będące pracą zbiorową dziesięciu różnych autorów, podzielone jest na jedenaście rozdziałów, z których każdy skupia się na jednej postaci. Biorąc pod uwagę fakt, iż teksty nie zostały napisane przez jedną osobę, można spodziewać się niezbyt równego poziomu. Na szczęście nic bardziej mylnego – każda historia opowiedziana jest „lekkim piórem”, dzięki czemu nietrudno pogrążyć się w lekturze na dobrych kilka godzin. Poszczególne teksty zbudowane są nawet na podobnym schemacie, skupiającym się na dokładnym przedstawieniu losów omawianych postaci.

Problem zbioru tkwi jednak w nie do końca trafnym doborze opisywanych osobistości w stosunku do tematyki. Tytuł sugeruje, że czytelnik będzie miał do czynienia z portretami nonkonformistów, osobami płynącymi pod prąd, krnąbrnymi, tymczasem – pomijając kilka wyjątków, takich jak Marek Kotański czy Janusz Szpotański – większość rozdziałów zajmują historie postaci niemających zbyt dużo wspólnego z szumnie zapowiadanym brakiem pokory, wręcz przeciwnie. Spora ich część to pobożni obywatele czy patrioci, rzadko kiedy postępujący wbrew tradycji i sztywnym ramom społecznym. Owszem, każdy posiada niezwykle interesujący życiorys oraz pasję, nadającą sens życiu i inspirującą przyszłe pokolenia. Patrząc jednak na tekst w skali globalnej, osobistościom opisanym w „Pochwale niepokory” daleko do słynnych skandalistów pokroju Charlesa Bukowskiego, Henry’ego Millera czy Huntera Thompsona, którzy przed laty szokowali swoich odbiorców i krytykę, nie robiąc sobie nic z jej niezbyt przychylnego zdania. Kolejną zastanawiającą nieścisłością jest fakt, że w gronie „niepokornych” znalazła się tylko jedna kobieta. Po skończonej lekturze można więc dość do błędnego (miejmy nadzieję!) wniosku, że Polacy to naród konformistów, a już z pewnością jego damska część.

„Pochwała niepokory” to zbiór ciekawych tekstów biograficznych, których bohaterami są znane osobistości ze świata kultury i Kościoła, czerpiące z życia pełnymi garściami. Jeśli potraktujemy go w ten sposób, z pewnością nie będzie mowy o rozczarowaniu. Tropicieli pikantnych i szokujących historii natomiast wypada ostrzec – to nie ten adres.

Pierwotnie publikowane w serwisie Gildia.pl.

środa, 28 grudnia 2011

Bret Easton Ellis – American Psycho

Tylko dla szaleńców

Patrick Batman żyje w sposób, jakiego pozazdrościć może mu każdy. Dzięki sporej fortunie bohater otacza się celebrytami, pięknymi kobietami, pojawia w elitarnych restauracjach i pozwala sobie na luksus zakupu najnowszych zdobyczy techniki. Żadne z powyższych nie daje mu jednak poczucia satysfakcji, którego ostatecznie zaczyna doznawać jedynie dzięki mordowaniu i wyrządzaniu cierpienia.

Powieść Ellisa napisana jest naturalistycznym stylem, obfitującym w niezwykle szczegółowe opisy wszystkiego, co otacza głównego bohatera – jego codzienności, wypełnionej seriami ćwiczeń, pozwalających osiągnąć idealną sylwetkę; rozbudowanego życia nocnego i erotycznego, poszczególnych morderstw, a także przemyśleń związanych z najnowszymi kolekcjami mody, najwyżej ocenianymi lokalami, osiągnięciami techniki oraz wydawnictwami muzycznymi czy filmowymi – budując tym specyficzną atmosferę szaleństwa, wynikającego z obawy przed wypadnięciem z elity. W ostatecznym rozrachunku jednak spotkania w wyjątkowym gronie czy umiejętność dyskusji na każdy aktualny temat wypada jako coś nieistotnego, nie przynoszącego spełnienia.

Bohater Ellisa to typowy reprezentant dwu amerykańskich pokoleń – yuppie oraz Generacji X; zagubiony dorobkiewicz wyglądający jakichkolwiek wartości i celów. Ostatecznie jednak nie potrafi ich dostrzec, co rekompensuje sobie pozycją majątkowa, zapewniającą poczucie wyższości, a także poszukiwaniem coraz bardziej nietypowych wrażeń. Z drugiej strony ciężko odnaleźć w nim jakiekolwiek cechy pozytywne – to nihilista, homofob, politoksykoman, metroseksualista i socjopata, nie znający odczucia litości, współczucia czy wstydu. Jego mizoginistyczny charakter sprowadza każdą kobietę do roli „laskojada”, potencjalnej ofiary swoich erotycznych i morderczych pragnień, co swego czasu wzbudziło mocny sprzeciw środowisk feministycznych, utrudniając wydanie powieści. Batman to równocześnie konformista i snob, którego znajomość kulturalnego półświatka i wszystkich nowości sprawia wrażenie jedynie maski, skrywającej wewnętrzną pustkę postaci i niemożność określenia życiowego kierunku, prowadzącą do frustracji i, w konsekwencji, absolutnego szaleństwa.

„American Psycho” dotyka istoty zła w sposób zapadający na długo w pamięć odbiorcy. Subiektywny, pełen wulgaryzmów i drobiazgowych opisów sposób narracji oraz porażający obraz, zestawiający pełne luksusu życie z serią wyjątkowo okrutnych morderstw, poraża i nie daje o sobie zapomnieć. Z tych samych powodów jednak z pewnością wielu odrzuci. Cytując Hessego – „tylko dla szaleńców”.



Dodatkowo wrzucam trailer kinowej interpretacji ze świetną rolą Christiana Bale'a. Porównując do większości filmowych adaptacji, tę śmiało zaliczyć można do obrazów wiernych oryginalnemu teksowi.

piątek, 23 grudnia 2011

Jerome D. Salinger – Buszujący w zbożu

W poszukiwaniu nowych autorytetów

Co by powstało z połączenia łobuzerskiego sznytu Tomka Sawyera z krytycznym spojrzeniem Henry’ego Chinasky’ego? Najlepszą odpowiedzią w tym przypadku jest „Buszujący w zbożu”, absolutny klasyk i jedna z najbardziej kontrowersyjnych powieści literatury amerykańskiej dwudziestego wieku.

Holden Caulfield, narrator i postać główna zarazem, znajduje się na życiowym zakręcie. Po tym, jak zostaje wyrzucony ze szkoły, wraca do rodzinnego Nowego Jorku. W strachu jednak przed reakcją rodziców na wieść o swych edukacyjnych dokonaniach (czy raczej ich braku), bohater unika spotkania z krewnymi, włócząc się bez celu po mieście i rozmyślając.

Powieść Salingera to przede wszystkim krytyczna ocena wielu aspektów życia w ówczesnym USA. Tekst, ustami bohatera, piętnuje między innymi obłudę i konformizm małomiasteczkowych środowisk, kondycję intelektualną społeczeństwa, przemysł i kulturę filmową czy system rozwoju, który nie ułatwia wyboru życiowej drogi i nie proponuje żadnych wiarygodnych dla młodych ludzi wartości; wiarygodnych, gdyż te propagowane przez większość (jak wiara Boga i tradycję) okazują się jedynie pustymi truizmami, nie przynoszącymi żadnych konkretnych odpowiedzi.

Tychże właśnie wskazówek potrzebuje szesnastoletni Holden, postać zagubiona, nie będącą w stanie zadecydować o swojej przyszłości, ani też stwierdzić jednoznacznie, co jest dobre a co złe. Jego bezcelowa wędrówka po mieście symbolizuje przeżywane bez określonego celu życie, nie dające satysfakcji, a trwonienie pieniędzy mijający bezpowrotnie, zmarnowany czas. Pod płaszczykiem niezbyt autentycznej, dorosłej postawy, zgorzknienia i nienawiści do całego świata, kryje się jednak ciągle zdezorientowany chłopiec, nie będący w stanie zamaskować do końca swojej wrażliwości. Chłopiec, któremu spokoju nie daje wątpliwy los kaczek podczas zimy, który wbrew pozorom nie jest jeszcze gotowy zmierzyć się ze swoją seksualnością, śmiercią bliskiego przyjaciela, ani rozłąką z rodzeństwem. Pełna wątpliwości, mocno subiektywna postawa Holdena jest zwiastunem nadchodzących zmian w mentalności ówczesnej Ameryki; reprezentuje pokolenie szukające głosu, będącego w stanie nakierować je na właściwą drogę, pomóc w obraniu życiowego celu.

Po przeczytaniu „Buszującego…” można odnieść wrażenie, że autor wyprzedził swe czasy o kilkadziesiąt lat, przewidując nieuchronne nadejście czegoś, co dziś szumnie nazywamy Generacją X. Między innymi dzięki temu właśnie powieść Salingera, choć pewnie już nie tak kontrowersyjna, jak kiedyś, nadal jest aktualna, być może nawet bardziej niż w latach pięćdziesiątych.

niedziela, 18 grudnia 2011

Chuck Palahniuk - Potępieni

Piekło na Ziemi

Chuck Palahniuk powinien być wdzięczny swojej ojczyźnie. Brzmi nieco karykaturalnie, ale jeśliby przyjrzeć się bliżej, to właśnie krytyka amerykańskiej mentalności i sposobu życia przyniosła mu obecną pozycję, czyniąc jednym z najbardziej popularnych współczesnych pisarzy.

W „Potępionych” autor po raz kolejny znajduję okazję do piętnowania, wyśmiewania i opluwania amerykańskiego społeczeństwa – dostaje się między innymi szeroko rozumianemu konsumpcjonizmowi, uskutecznianej przez wszelakie korporacje polityce masowej, jankeskiej próżności, wynikającej z przesadnej troski o własne ciało, zaburzonemu systemowi wartości czy irracjonalnym poglądom. Krytyka ta ukazana jest w perspektywy Madison Spencer, pulchnej, lecz sympatycznej i inteligentnej trzynastolatki, która – pożegnawszy się z życiem na skutek przedawkowania marihuany – trafia do piekła, gdzie ma mnóstwo czasu na podsumowywanie swego dotychczasowego życia; porzuconego świata pełnego hipokryzji, pretensjonalności i plastikowych emocji rodem z taniego sitcomu. Jej wręcz dantejska wędrówka przez Piekło w poszukiwaniu Szatana przeplatana jest retrospekcjami, za pomocą których autor dokonuje wiwisekcji największych absurdów współczesnej Ameryki, dochodząc ostatecznie do wniosku, że śmierć – w obliczu obecnego stanu rzeczy – nie wydaje się najgorszym wyjściem.

Piekło Palahniuka przypomina wysypisko śmieci północnoamerykańskiego społeczeństwa. Jest to jednak wizja pozytywna, wręcz optymistyczna, gdyż notabene ukazuje śmierć jako drogę ku wybawieniu od brudu dzisiejszej cywilizacji, w dodatku w bardzo zabawny sposób. Pod płaszczykiem humory autor przemyca poważne pytania dotyczące sensu egzystencji, zarówno człowieka jako istoty, jak i jego ducha. Z drugiej strony pisarz nie mówi o niczym, o czym by do tej pory nie wspomniał – tego typu krytyka miała miejsce choćby w głośnym „Fight clubie”, „Niewidzialnych potworach” czy „Dzienniku”, co zaczyna powoli czynić autora nieco monotematycznym. Jeśli chodzi jednak o formę, wszystko jest w najlepszym (nie)porządku – szablonowość dla amerykańskiego pisarza nie istnieje, o czym świadczy choćby zarys fabuły tajże książki.

czwartek, 15 grudnia 2011

Patrick Senecal - Oko za oko

Oczami nienawiści 

Motyw zemsty zarówno w literaturze, jak i kinie, był wykorzystywany na wszelkie sposoby, przez co obecnie ciężko uczynić go choć odrobinę świeżym. Nie odbija się to jednak na popularności tejże tematyki – co roku na księgarniane półki trafia masa historii, które opowiadają o losach kolejnych hrabiów Monte Christo, mających krwawe rachunki do wyrównania. Jednym z wielu przykładów tego zjawiska jest „Oko za oko”, najnowszy thriller kanadyjskiego pisarza, Patricka Senecala.

Historia na pierwszy rzut oka również do najoryginalniejszych nie należy. Życie Brunona Hamela zamienia się w koszmar, gdy odnajduje zwłoki brutalnie zgwałconej i zamordowanej córki. Po kilku dniach policja zatrzymuje domniemanego mordercę, który przyznaje się do winy. Dowiedziawszy się, że podług kanadyjskiego prawa przestępcy grozi maksymalnie dwadzieścia pięć lat więzienia, bohater postanawia wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę, porywając, a następnie torturując zabójcę własnego dziecka.

Banalność fabuły i skostniały motyw należy odrzucić w kąt – o wartości powieści Senecala decyduje bowiem nie jej oryginalność, lecz styl. Autor od samego początku rzeczowym, zimnym językiem szkicuje postać Hamela, stawiając go w centrum wszystkiego, co będzie miało miejsce później, dzięki czemu odbiorca ma wgląd w jego emocje, przemyślenia czy obawy, obcując z postacią na każdym etapie jej przemiany – od momentu tragedii, poprzez drobiazgowe, wykalkulowane przygotowania do wymierzenia kary, po ostateczny upadek w otchłań szaleństwa. Autor zastanawia się nad pokładami drzemiącej w człowieku nienawiści, na pozór niewidocznej, ujawniającej się dopiero w momencie przekroczenia granicy wytrzymałości danej jednostki. Pisarz stawia tezę głoszącą, że każdy, nawet prawdziwy stoik, jest zdolny do wywarcia najokrutniejszej zemsty i zadania najwymyślniejszego cierpienia, jeśli tylko pojawi się odpowiedni katalizator, będący w stanie obudzić tę ciemną stronę człowieczeństwa.

Próba zgłębienia psychiki postaci będącej pod wpływem dużego napięcia emocjonalnego przypomina wydaną niedawno w Polsce powieść „Myszy i koty” – tu również czytelnik ma do czynienia z metamorfozą głównej postaci z ofiary w drapieżnika. W przeciwieństwie jednak do powieści Gordona Reece’a, „Oko za oko” jest dużo lepszym thrillerem. Autor, prócz głównego wątku, serwuje również interesujące historie poboczne – losy zajmującego się całą sprawą sierżanta Mercure’a czy życiowej towarzyszki Hamela, Sylwii Jutras – potęgując atmosferę napięcia, niepozwalającego na oderwanie się od lektury. Drażnią jedynie fabularne nieścisłości i naiwność co poniektórych rozwiązań, opartych często o niezwykłe zbiegi okoliczności.

Mimo wspomnianego, wykorzystywanego wielokrotnie motywu zemsty i mało nowatorskiej fabuły, „Oko za oko” okazuje się przejmującym thrillerem, zahaczającym o powieść psychologiczną. Pomijając pewne wady, można stwierdzić, że Senecalowi udało się wykorzystać znany topos w wyjątkowo interesujący sposób.

Pierwotnie publikowane w serwisie Gilida.pl.

środa, 14 grudnia 2011

Franz Kafka - Przemiana

O procesie przemiany

Większość kojarzy głównie twórczość Kafki z „Procesem”, uważanym powszechnie za opus magnum niemieckiego pisarza. Ostatnimi czasy jednakże, nadrabiając studenckie zaległości, miałem przyjemność natknąć się na pewne opowiadanie, które zmieniło moje dotychczasowe spojrzenie. „Przemiana” uderza dużo mocniej niż wydana w 1925 roku powieść, choć celuje w bardzo podobną tematykę.

Narzędziem, służącym autorowi do ukazania swego stanowiska, jest tytułowa przemiana Gregora Samsy, jedynego żywiciela rodziny, który pewnego dnia budzi się jako olbrzymi robak, wywołując swą nową postacią obrzydzenie wśród członków rodziny. Żerujący do tej pory na pracy Gregora krewni, zaczynają izolować nieszczęsnego bohatera, mimo iż wcześniej ten poświęcał się jedynie ich utrzymaniu.

Nieco groteskowy, charakterystyczny dla Kafki zabieg przemiany porusza bardziej niż przedstawiona w „Procesie”, oniryczna wizja aresztowań i przesłuchań. Mimo, że obydwie historie wyraźnie potępiają alienację jednostki, jak i zwracają uwagę na wagę kontaktów międzyludzkich; różnią się charakterem. Powieść utrzymana jest w pełnej dystansu atmosferze karykaturalnych obrazów, przedstawiających całą masę absurdów i niejasności, wywołujących częściej uśmiech niż negatywne emocje. „Przemiana” natomiast ma niezwykle tragiczny wydźwięk – wyręczający do tej pory ojca w roli głowy rodziny Gregor ostatecznie zostaje sprowadzony do roli zwierzęcia, niepotrzebnego balastu, wywołującego co najwyżej zniesmaczenie. Przygnębiająca jest nie tyle jego finałowa śmierć, co reakcja rodziny na wieść o niej – nie ma smutku czy wyrzutów sumienia; pojawia się natomiast ulga, zwieńczona rekreacyjnym spacerem.

Wizja Kafki szokuje i zasmuca na przemian, angażując czytelnika emocjonalnie dużo bardziej niż historia opowiedziana w „Procesie”. Dodatkowo można wyraźnie dostrzec jej aktualność – nie trudno doszukiwać dziesiątek analogii do osób ciężko chorych czy umierających w samotności starców, którzy – mimo iż kiedyś dali życie i przyszłość następnym pokoleniom – dziś skazani są na wyłączenie ze społeczeństwa. Wypada zadać pytanie, kto tak naprawdę przeszedł przemianę – skazani na odosobnienie nieszczęśnicy czy może ich niewdzięczni bliscy?

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Peter Watts - Rozgwiazda

Pełne  zanurzenie

Ledwie muśnięte ludzkim dotykiem morskie głębiny to temat fascynujący i dający ogromne pole do popisu wyobraźni twórcy. Nikt nie wie tego lepiej niż Peter Watts, doktorat biologii morskiej, którego „Rozgwiazda” łączy w zgrabny sposób wątki naukowe z elementami dobrze napisanej powieści.

Znajdująca się trzy kilometry pod powierzchnią Oceanu Spokojnego elektrownia potrzebuje obsługi. Jak się jednak okazuje, jedynymi, którzy są w stanie przebywać na tejże głębokości, są ludzie przyzwyczajeni do ciągłego stresu, fizycznego bólu i pogardy, a więc różnej maści społeczni odszczepieńcy, outsiderzy i mordercy, zazwyczaj niezbyt zdrowi na umyśle. Jakby tego było mało, cała załoga zostaje genetycznie zmodyfikowana i przystosowana do warunków panujących na dnie Pacyfiku. Obfituje to od samego początku plejadą niezwykłych, tajemniczych postaci, jak choćby Gerry Fischer, który pod względem wyboru partnerów łóżkowych (a w szczególności ich wieku) przypomina pewnego bohatera Nabokova. Watts w dużej mierze skupia się na psychice bohaterów, ukazując wpływ nietypowego otoczenia na ich wewnętrzną przemianę bardzo drobiazgowo.

Biorąc pod uwagę sposób, w jaki autor obrazuje atmosferę ryftu, trudno nie dostrzec analogii do innej  powieści jego autorstwa – „Ślepowidzenia”. Oceaniczne dno wydaje się w ten sam sposób niebezpieczne i nieprzewidywalne, co niezbadane przestrzenie kosmiczne; życie na nim jest równie ubogie, a warunki nieznośne. Do tego dochodzi nieustanne odczucie zagrożenia, czyhającego w morskich otchłaniach, które potęguje specyficzny, surowy język, pełen zimnych kalkulacji, nie rażący jednak przesadną ilością naukowych pojęć, co po porównywalnie ciężkim, pełnym fachowego słownictwa „Ślepowidzeniu” stanowi przyjemną odskocznię.

„Rozgwiazda” porywa rozmiarem swej wizji, nietuzinkowymi postaciami oraz nietypową atmosferą wszechobecnego mroku i odosobnienia. Watts podobnie jak Hesse stara się scalić dwie natury – ludzką i zwierzęcą – w jedno, zastanawiając się nad przyczynami odhumanizowania oraz jego skutkami. Warto „zanurzyć” się na te kilkanaście godzin – samo zakończenie jest w stanie wstrzymać oddech na długo.


Jako bonus utwór, który - według autora - idealnie wprowadzą w atmosferę powieści. Oceńcie sami.



sobota, 10 grudnia 2011

Stephen King - Dallas '63

Powrót króla

Czytając zapowiedzi „Dallas ‘63” nie sposób nie skojarzyć nadchodzącej powieści z poprzednimi testami autora, choćby samego motywu cofnięcia się w czasie, przywodzącego na myśl sagę „Mroczna wieża”. Z jednej strony znajdą się tacy, którzy będą narzekać na ten stan rzeczy, rządni rozwoju i nowych pomysłów. W opozycji do nich jednak z pewnością uzbiera się spora grupa zwolenników charakterystycznych elementów twórczości Kinga, wyglądająca premiery najnowszej książki z niecierpliwością.

Jake Epping na co dzień pracuje jako nauczyciel angielskiego, dorabiający poprzez prowadzenie kursów przygotowawczych do matury dla dorosłych. Pewnego dnia do Jake’a dzwoni Al, właściciel lokalnego baru, prosząc o rozmowę. Podczas spotkania umierający na raka przyjaciel wyjawia bohaterowi tajemnicę swojego życia – twierdzi, iż w jego spiżarni znajduje się portal, dzięki któremu jest w stanie przenieść się w czasie do roku 1958. Al przyznaje, iż ostatnie kilka lat spędził właśnie po drugiej stronie portalu, starając się zapobiec jeden z najgłośniejszych tragedii w historii Stanów Zjednoczonych – śmierci Johna Fitzgeralda  Kennedy’ego. Śmiertelna diagnoza zmusza jednak barmana do powrotu i porzucenia swych zamiarów, z nadzieją jednak, że dużo młodszy od niego nauczyciel podejmie się w jego imieniu misji ocalenia życia trzydziestego piątego prezydenta USA.

W „Dallas ‘63” King dokonuje brutalnej konfrontacji dzisiejszej Ameryki z Ameryką lat sześćdziesiąty, zwracając uwagę na masę widocznych na każdym kroku różnic – od detali, takich jak warunku socjalne i ekonomiczne, po poważne zmiany dotyczące choćby ówczesnej mentalności, przepełnionej rasizmem i pruderyjnością, mającą zniknąć na skutek głośnej rewolucji seksualnej dopiero kilka lat później. Czytając powieść nie trudno zauważyć tęsknotę za epoką utraconego dzieciństwa autora – wspominany z rozrzewnieniem smak korzennego piwa, sentyment do specyficznego ubioru czy radość spowodowana stosunkowo niskimi cenami.

„Dallas ‘63” to także świetny thriller, budujący napięcie stopniowo. King snuje swoją historię wolno, nie szczędząc szczegółów i nie spiesząc się zbytnio z rozwojem wydarzeń, pozostawiając sporo miejsca opisom życia codziennego głównego bohatera oraz rozbudowanemu wątkowi miłosnemu, który wzrusza, porywa i wzbogaca okazałą (prawie 900 stron!) opowieść. Wszystko to napisane stylem, do którego autor „Carrie” zdążył już przyzwyczaić – rzeczowym, wyważonym, potrafiącym zaintrygować już po kilku zdaniach.

Jake Epping to bohater charakterystyczny dla Kinga – podobnie jak większość stworzonych przez autora postaci, protagonista najnowszej powieści zajmuje się pisarstwem (choć nie zajmuje się tym – jak w przypadku bohaterów „Lśnienia” czy „Miasteczka Salem” – profesjonalnie), znajome wydaje się również jego rozsądne spojrzenie na świat. Trzydziestopięcioletni nauczyciel, prywatnie zmagający się z odejściem dziewczyny-alkoholiczki, sprawia wrażenie niezbyt zadowolonego ze swego życia, dzięki czemu nie trudno zrozumieć decyzję o zmianie otoczenia i, w gruncie rzeczy, całego życia. Jake to człowiek mający problem z odnalezieniem się w dzisiejszych czasach, będący – jak sam to ujął – „człowiekiem bez epoki”, odmieńcem, który zagubił się między „wczoraj” a „dziś”. Jednocześnie nie trudno zrozumieć problemy bohatera – Jake to facet, którego nie da się nie lubić.

Jeśli można porównać najnowszą powieść Kinga do jego jakichkolwiek wcześniejszych dokonań, na myśl w pierwszej kolejności powinna przyjść seria „Mroczna wieża” – rozbudowany wątek obyczajowy nasuwa skojarzenie z historią Rolanda i Susan Delgado, a motyw podróży w czasie może przypominać tajemnicze drzwi, za którymi bohaterowie głośnej sagi odkrywali rozmaite epoki. Mimo denerwującej momentami, niezbyt wartkiej akcji „Dallas ‘63” to thriller z krwi i kości, potwierdzający wysoką ciągle formę autora. Król wrócił i ma się dobrze!


Pierwotnie opublikowane w serwisie Gildia.pl. 

Kealan Patrick Burke – Bar dla potępionych


Poczekalnia dusz

Literatura grozy ciągle ewoluuje, skutkiem czego coraz rzadziej straszy potworami (które z powodzeniem zaczynają przejmować niszę romansową), skupiając się głównie na psychice bohaterów, targanej potęgowanym napięciem. Ciekawym przykładem powyższego trendu jest „Bar dla potępionych” Kealana Patricka Burke’a, amerykańskiego pisarza specjalizującego się w owym gatunku.

Autor przenosi czytelnika do prowincjonalnego miasteczka Milestone, gdzie w barze „U Eddiego” w każdą sobotę spotyka się gruba nietypowych mieszkańców. Stałych bywalców, prócz długoletniej znajomości, łączą grzechy, które starają się odpokutować, wykonując polecenia wielebnego Hilla, duchowego opiekuna społeczności, wzbudzającego strach i respekt w większości jej członków. Pewnego wieczoru splot przypadkowych zdarzeń burzy dotychczasowy porządek – w szynku pojawia się uzbrojony, przyjezdny mężczyzna oraz śmiertelnie ranna kobieta, wywracając statyczny świat mieszkańców miasteczka do góry nogami.

Tom, miejscowy stróż prawa, narrator i jednocześnie protagonista powieści, przedstawia po kolei poszczególnych bywalców baru, których paleta charakterów wręcz powala niecodziennością i różnorodnością – począwszy od samego siebie, nękanego niejasną przeszłością i zmęczonego życiem szeryfa, poprzez piękną Flo, mającą w przeszłości, jak głosi plotka, być zabójczynią swojego męża; nudystę, potrafiącego jednym dotykiem uzdrowić każdą fizyczną ranę; czarnoskórego niemowę-olbrzyma, dzieciaka z gotową do wystrzału bronią, skończywszy na wspomnianym wielebnym; czytelnik poznaje wyjątkowe losy grupy życiowych wykolejeńców, postaci z krwi i kości, oryginalnych a jednocześnie bardzo naturalnych. To właśnie oni są motorem napędowym powieści – fabuła skupia się na ich pokrętnych historiach, ujawniając raz po raz kolejne zaskakujące fakty z przeszłości, przez co czytelnik w miarę zgłębiania powieści ma coraz głębszy obraz postaci – każda z nich okazuje się skrywać pewien sekret, przywodząc na myśl skomplikowanych bohaterów popularnego serialu „Zagubieni”.

Ciekawie autor skonstruował również miejsce akcji, łącząc – podobnie jak Stephen King w swoich wczesnych powieściach – zwykłość z niezwykłością, umiejscawiając akcję w małym, pozornie nudnym miasteczku, gdzie każdy zna każdego, a plotka goni plotkę. Na tym jednak podobieństwa do autora „Lśnienia” się kończą – Burke uderza w całkiem inne punkty wyobraźni odbiorcy, odurzając go potężną dawką szaleństwa, obrazów przemocy, kazirodztwa i skomplikowanych symboli, rozpoczynając intelektualną potyczkę. Pisarz skupia się na ciemnej stronie ludzkiej natury – grzechach i, związanej z nimi, ekspiacją oraz wyrzutami sumienia, czyniąc ostatecznie człowieka głównym sprawcą zła, ulegającym z łatwością podszeptom szatana.


Akcja powieści mknie jak szalona, momentami nie sposób nadążyć za kolejnymi wydarzeniami i zaskakującymi zwrotami.  Na dużą uwagę zasługuje także styl Burke’a, który przez cały tekst prowadzi specyficzną narrację, utrzymaną w tajemniczej i zwodniczej atmosferze, nie pozwalającej oderwać się od lektury nawet na moment.

„Bar dla potępionych” szalenie oryginalna, groteskowa powieść grozy, ociekająca cynizmem, przemocą, wulgaryzmami i czarnym humorem, przez co – być może – nie trafi do każdego. Z pewnością warto jednak się nią zainteresować, choćby ze względu na portrety niezapomnianych postaci, niezwykłe, pasjonujące dialogi czy elektryzujące tempo akcji.

Pierwotnie opublikowane w serwisie Gildia.pl. 


czwartek, 8 grudnia 2011

Anne Rice - Kuszenie

Schematyczność nie popłaca

Anne Rice to postać, której przedstawiać nikomu nie trzeba – pisarka będąca w stanie stworzyć jeden z  najgłębszych obrazów wampira, jaki kiedykolwiek powstał w literaturze, by następnie porzucić rzeczoną niszę na rzecz inspirowanych biblią powieści, opowiadających o życiu Jezusa czy egzystencji jego mistycznych sług – aniołów. „Kuszenie” to najnowszy tom ostatniego z wymienionych cyklów, opowiadający przejmującą historię Toby’ego O’Dare’a.

Powieść jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń opowiedzianych w „Pokucie” – Toby, ex-morderca, dokonawszy – niczym sama Rice – swojej duchowej przemiany i odkupiwszy swoje winy, otrzymuje okazję spotkania się z Lioną, miłością z dawnych lat, oraz własnym synem. Sielankowe popołudnie szybko jednak się kończy, a u jego kresu z wizytą pojawia się sprawca religijnej transformacji bohatera – Malachiasz, serafin wyznaczający Toby’emu kolejne zadanie. Tym razem ów musi udać się do szesnastowiecznego Rzymu, gdzie przyjdzie mu po raz drugi zapobiec niepotrzebnemu rozlewowi krwi.

„Kuszenie”, podobnie jak poprzednia część, zadaje mnóstwo pytań dotyczących sensu wiary oraz rządzącej nią logiki. Rice, tworząc wyznaniowy konflikt, przywołuje argumenty obalające podstawowe dogmaty Kościoła katolickiego, nawiązując między innymi do New Age i uzasadniając je zdrowym rozsądkiem, po czym stara się obronić głoszone przez Watykan prawdy kontrargumentami i odwołaniem się do konkretnych przykładów – choćby z życia głównego bohatera. W ostateczny rozrachunku wypada to kiepsko – autorka dostarcza stosunkowo mało dowodów na poparcie tez Kościoła, uciekając się do kolejnych wzmianek o potrzebie bezgranicznej i bezmyślnej wiary oraz potędze miłości, zamiast bronić je konkretami, jak przykładowo Dick, którego „Valis” i pozostałe części słynnej trylogii przewyższają płytkie refleksje autorki „Wywiadu z wampirem” o kilka lat świetlnych.

Książka oparta jest na zadziwiająco podobnym do pierwszego tomu schemacie – po krótkim wprowadzeniu postać znów zostaje przeniesiona w czasie, gdzie – za pomocą długich rozmów – rozwiązuje dręczącą renesansowych bohaterów zagadkę. Tu także we znaki daje się naiwność poniektórych kwestii – czemu każda napotkana przez protagonistę postać zwierza mu się z wszystkiego, co przez większość życia trzymała w tajemnicy, nawet przed najbliższymi? Kolejny znak zapytania pojawia się przy celu misji Toby’ego, który po raz kolejny zadaje sobie trud interwencji tylko po to, by uratować jednego chłopca, jednostkę nie mającą wpływu na życie innych i dalszy bieg historii. Sam bohater także do reszty traci „pazur”, nadający mu jeszcze w poprzedniej części uroku i wyjątkowości, i zaczyna powoli urastać do rangi chodzącego ideału.

Czy książka dostarcza zatem jedynie powodów do narzekań? Z pewnością nie – przez lekturę można przebrnąć w stosunkowo szybkim tempie, głównie za sprawą znaku firmowego Rice, czyli świetnego, z książki na książkę coraz bardziej dojrzałego stylu. Wrażenie robi także po raz kolejny świetne oddanie renesansowych Włoch, choć jeśli chodzi o detale, książce daleko do „Krzyku w niebiosa”, gdzie autorka, opisując rzeczoną epokę, dała ogromny popis literackiego kunsztu i historycznej wiedzy.

„Kuszenie” prezentuje dużo niższy tom niż poprzednik – opowiedziana historia nie jest już tak elektryzująca, postaci dużo bledsze a wątek rzymskiego śledztwa do złudzenia przypomina kopię opowiedzianych w „Pokucie” losów angielskich Żydów, szczególnie pod względem rozwoju historii i poszczególnych etapów rozwikływania zagadki. Rice, podobnie jak w przypadku kolejnych, niekiedy pisanych bez pomysłu części „Kronik wampirów”, i tym razem zabrnęła w ślepe koło schematów, z którego jak najszybciej musi zacząć szukać wyjścia.

Pierwotnie opublikowane w serwisie Gildia.pl. 

Mervyn Peake –Tytus Groan

Wtórność nie istnieje

Porównywanie do Tolkiena każdego autora powieści zaliczanych do klasyki literatury fantasy stało się już sztandarowym zabiegiem marketingowym. Owa tendencja dotknęła także Mervyna Peake’a, autora cyklu „Gormenghast”, którego pierwszym tom zatytułowany „Tytus Groan” doczekał się ostatnimi czasy nowego, wspaniałego wydania.

W przeciwieństwie do autora kultowego już dziś „Władcy pierścieni”, którego w całości śmiało można określić powieścią drogi, Peake serwuje bardzo statyczną historię, rozgrywającą się w obrębie murów twierdzy Gormenghast i jej okolic, rozwijając mnóstwo wątków i wprowadzając przytłaczającą liczbę postaci. Akcja toczy się wolno, pozostawiając sporo miejsca drobiazgowym obrazom skomplikowanej i wyjątkowej siedziby rodu Groan, stroniąc jednocześnie od opisywania pozostałej części świata, skutkiem czego czytelnik otrzymuje jego blady obraz.

Powieść rozpoczyna się w dniu narodzin tytułowego Tytusa, siedemdziesiątego siódmego spadkobiercy rodu Groan, który od wielu pokoleń zamieszkiwał zrujnowany zamek Gormenghast. Wieść o przyjściu na świat potomka wstrząsa codziennym, pełnym monotonii życiem mieszkańców twierdzy, przynosząc konieczność niewygodnych dla wielu zmian. Jednocześnie na dworze pojawia się nowy służący, Steerpike, który – porzuciwszy po krótkim czasie pracę w kuchni – zamierza wprowadzić w życie ambitny plan podwyższenia swojej obecnej pozycji społecznej, owijając sobie wokół palca poszczególnych członków rodziny rządzącej.

Głównym autem niezwykłej powieści Peake’a jest jego styl – pełen trafnych, ewokacyjnych porównań i personifikacji, dzięki którym cała siedziba wiekowego rodu sprawia wrażenie żywej istoty, skrywającego prastare sekrety molochu; co sugeruje również dobitnie niezwykła okładka. Na uwagę zasługują także wspomniane opisy zamku oraz pobudzające wyobraźnie obrazy przyrody, przywodzące na myśl prozę Mccarthy’ego. Język jest różnorodny, a autor często udowadnia, iż nie boi się eksperymentów, takich jak choćby, rzadko spotykany w tego typu powieściach, strumień świadomości.

Pozytywnie zaskakuje także plejada ekscentrycznych, niekiedy wręcz karykaturalnych postaci, tworzących mieszankę wariactwa, pasji i oryginalności, mających swoje codzienne nawyki i sposób zachowania, ujawniający się choćby w rozmowach jak przykładowo szaleńczy, niekontrolowany śmiech doktora Prunesquallora czy częste powtarzanie się jego siostry. Ogromny zasób wiedzy głowy rodu, ambicja i przebiegłość Steekpike’a, naiwność bliźniaczych ciotek, wrażliwość Fuksji i cała masa innych, charakterystycznych cech buduje harmonijny, unikalny obraz życia w Gormenghast, ukazując jednocześnie masę toksycznych relacji drążących mieszkańców siedziby. Powieść piętnuje alienację, wynikającą z braku chęci rozmowy i otwartości, ukazanych na zasadzie kontrastu pomiędzy nową twarzą – Steekpikem i pozostałymi bohaterami.

„Tytus Groan” to majestatyczna, epicka wizja, uświadamiająca przeogromną głębię wyobraźni autora, który – łamiąc wszelkie konwencje – napisał powieść monumentalną, zapadającą na długo w pamięć. Nie jest to jednak lektura dla każdego – odrzucać mogą pokaźne opisy i grzęznąca często w jednym miejscu fabuła, przez co czytelnicy złaknieni fantasy w klasycznym wydaniu mogą się poczuć zawiedzeni – u Peake’a nic nie jest klasyczne czy szablonowe.

Pierwotnie opublikowane w serwisie Gildia.pl.

Jack Ketchup – Królestwo spokoju

Krew, pot i łzy


Jack Ketchum to pisarz, który – mimo iż debiutował stosunkowo niedawno – urzekł miliony swoim charakterystycznym stylem, pomysłami i niezwykłą atmosferą, wygryzając sobie wysoką pozycję wśród światowej sławy pisarzy grozy. W Polsce autor znany jest głównie za sprawą kilku ciepło przyjętych powieści, niedawno natomiast ukazał się pokaźny zbiór opowiadań tegoż autora zatytułowany „Królestwo spokoju”.

Ów zbiór to ponad czterysta stron historii, na których krew ścieka hektolitrami, mieszając się ze łzami, moczem, fekaliami i spermą. Ketchum po raz kolejny udowadnia, iż jest pisarzem bezkompromisowym, nie znającym granicy dobrego smaku i mającym gdzieś jakiekolwiek ograniczenia – począwszy od (dosłownie!) mocnego strzału, kolejne opowiadania epatują coraz głębszym nihilizmem, który z pewnością odrzuci sporą część potencjalnych czytelników. Ku zaskoczeniu jednak, pośród kolejnych rzezi, zbiorowych gwałtów, krwawych wendet i im podobnych znajdzie się miejsce na bardzo poważne tematy, dotyczące egzystencji czy wyobcowania, jak choćby „Pośród lekko rannych”, przywodzące na myśl twórczość Franza Kafki. Opowiadania te nie opierają się na zaskakujących zwrotach akcji czy zatrważających pomysłach, dają natomiast okazję do refleksji, zazwyczaj nacechowanych negatywnymi emocjami. Fani klasycznych horrorów mogą jednak odetchnąć z ulgą – opowiadania tego pokroju stanowią zdecydowaną mniejszość.

Ketchum jest mistrzem, jeśli chodzi o tworzenie niezwykle wyrazistych postaci – skruszony gwałciciel, niebezpieczne i mściwe małżonki, zatwardziali alkoholicy czy całe rodziny dręczone toksycznymi relacjami – to tylko przykład niesamowitej palety bohaterów, których barwy zazwyczaj oscylują pomiędzy czarnym a jeszcze bardziej czarnym, ale nigdy szarym – „zwyczajna postać” to dla autora oksymoron. Efekt ten osiąga głównie dzięki głębokiemu wniknięciu w psychikę bohaterów, przez co nawet najbardziej wyjątkowy z nich będzie sprawiał wrażenie autentycznego – szczególnie rzuca się to w oczy, gdy pisarz sięga po pierwszoosobową narrację. Logika niektórych jednostek bywa mocno pokrętna, przemyślenia i uwagi niecodzienne, a zachowanie raz po raz wprawia w osłupienie.

Autor pisze ciekawym stylem, często stylizowanym na wypowiedz charakterystyczną dla typu postaci, będącej aktualnie bohaterem danej historii. Bawi się również konwencjami, skacząc poprzez naturalizm, surrealizm, na oniryzmie kończąc; co w efekcie sprawia, że każde opowiadanie czyta się na inny sposób i ciężko odczuć znużenie, nawet biorąc pod uwagę powtarzające się obrazy wypływających wnętrzności i oceanów juchy.

„Królestwo spokoju” to zbiór równych poziomem opowiadań, potrafiących zaintrygować już po kilku pierwszych zdaniach, nasuwając skojarzenie z takimi antologiami jak „Wszystko jest względne” Kinga. Z drugiej strony książka pozostawia gorzki posmak, brutalnie odbiera nadzieję na lepszy świat oraz wiarę w człowieka – nihilizm, apatia i obrazy przemocy, zahaczającej momentami o turpizm, z pewnością zniechęcą wrażliwych odbiorów już po kilku stronach. Pozostali mogą sięgnąć po zbiór z „królewskim spokojem” – na pewno się nie zawiodą.

Recenzja pierwotnie opublikowana w serwisie Gilidia.pl.