sobota, 28 kwietnia 2012

Raymond Carver – Na skróty


Szukanie skrótów przez życie

Ktoś kiedyś powiedział, że życie pisze najlepsze scenariusze. Z podobnego założenia wychodzi najwyraźniej Raymond Carver, amerykański prozaik, który najczęściej stara się ująć właśnie życie prostych ludzi, ścierających się od czasu do czasu z niezwykłymi sytuacjami i toksycznymi relacjami. Efektem tego typu pisarstwa jest zbiór opowiadań „Na skróty”.

Tom liczy dziewięć opowiadań oraz jeden poemat. Carver pisze przede wszystkim o Ameryce takiej, jaką widzi na co dzień – pozbawionej blichtru i nowobogactwa, przytłoczonej nudnymi obowiązkami, nałogami i problemami, związanymi z relacjami damsko-męskimi. Tematem przewodnim jest ludzka natura, zgłębiana poprzez ukazywanie rozmaitych reakcji na niecodzienne sytuacje, które spotykają bohaterów. Pisarz porusza między innymi takie wątki, jak wyjawiona po wielu latach małżeństwa zdrada, niespodziewana śmierć kilkuletniego syna, utrata dającej życiowe spełnienie pracy czy lojalność w relacjach damsko-męskich. Ta ostatnia zresztą wydaje się być wspominana najczęściej – motyw zdrady i wzajemnych podejrzeń pojawia się w prawie każdym tekście.

Kolejnym ciekawym elementem opowiadań jest ich niejednoznaczność. Większość tekstów ma bardzo niejasne zakończenie, które można interpretować na różne sposoby; pewnych faktów natomiast trzeba się po prostu domyślać. Sprawia to, że teksty stają się uniwersalne, a każdy może dojrzeć w nich nieco inny sens.

Ukoronowaniem świetnego zbioru jest minimalistyczny styl pisarza. Carver pisze językiem pozbawionym emocji; posługuje się masą lakonicznych zdań, których zadaniem jest jedynie przekazanie informacji. Daje to ciekawy efekt, gdyż emocje czytelnika nie są pobudzane przez wykwintne słownictwo i rozbudowane sentencje, a poprzez historie poszczególnych bohaterów. Dodatkowo prosty, wręcz dziennikarski styl świetnie komponuje się z przytłaczającą, toksyczną atmosferą poniektórych opowiadań. Interesująco wypadają także pełne symboliki, niejednoznacznie dialogi.

Można być pewnym, że podczas pracy nad opowiadaniami zawartymi w omówionym zbiorze, autor nie poszedł na skróty. Każdy tekst jest wart swej ceny, czego zasługą jest przede wszystkim nietypowy, suchy styl Carvera, jego wrażliwość na problemy prostych Amerykanów oraz zdolność obserwacji społeczeństwa i wytykania jego największych wad. Takie połączenie jeszcze nigdy nie zawiodło.

Poniżej zwiastun świetnego filmu Roberta Altmana, bazującego na omówionych wyżej opowiadaniach.
 

czwartek, 26 kwietnia 2012

James G. Ballard – Kokainowe noce


Społeczeństwo bólu

Charles Prentice, brytyjski pisarz, przybywa do położonej w Hiszpanii, turystycznej miejscowości Estrella de Mar z zamiarem wyciągnięcia z więzienia brata. Problem, którego rozwiązanie początkowo wydawało się formalnością, komplikuje się, gdy aresztowany Frank przyznaje się do winy – morderstwa pięciu osób. Charles szybko asymiluje się w nowym środowisku i rozpoczyna prywatne śledztwo, starając się rozpracować nieznane światu oblicze kurortu.

Początek powieści nasuwa skojarzenie z „Dziennikiem rumowym” Huntera Thompsona – pisarz przyjeżdżający do wypoczynkowej miejscowości, obca mentalność, nieznane obyczaje i tak dalej. Książkę Ballarda wyraźnie odróżniają jednak elementy thrillera, których – przynajmniej w początkowej fazie powieści – jest cała masa. Tajemnicze gwałty, nielegalne filmy pornograficzne, handel narkotykami, morderstwa i sporo zwrotów akcji – wszystkie one sprawiają, że tekst sprawia początkowo wrażenie pozbawionej głębszych wartości sensacji. Nic bardziej mylnego.

Autor w pewnym momencie podsuwa ideę społeczności, opierającej się na przestępczości. Brzmi nieco sprzecznie, lecz po dłuższym zastanowieniu ciężko nie dostrzec potencjału i oryginalności tejże wizji. Brak bezpieczeństwa ukazany jest tu jako bodziec do rozwoju i zmian w życiu, poprzez uświadomienie jego kruchości. Przywodzi to na myśl skojarzenie z „Wehikułem czasu” Wellsa, w którym jedno z opisanych społeczeństw – Eolowie – żyli w nieświadomości dobra i zła, a świat postrzegali w bardzo infantylny sposób, czego przyczyna mogła być tylko jedna – brak zagrożenia. Tylko walka o przetrwanie dostarcza motywacji do działania twórczego, jej brak z kolei przynosi stagnację.

Jedynie przestępczość pobudza ludzi do działania. Wtedy rozumieją, że potrzebują siebie nawzajem, że są razem czymś więcej niż tylko sumą ciał. Ale musi istnieć ciągłe, bezpośrednie zagrożenie.[1]

Wyrażenie „twórcza destrukcja” staje się więc czymś więcej niż jedynie pustym oksymoronem. Pod tym względem tekst przypomina przede wszystkim „Fight club” Chucka Palahniuka – bohaterowie – wychodząc z założenia, że cel uświęca środki – osiągają niezwykle ciekawy efekt: dzięki wszechobecnemu zniszczeniu i deprawacji doprowadzają do pozytywnych zmian. Podobnie sprawa ma się z niektórymi bohaterami – jeden z nich, niejaki Crawford, pod względem destruktywnych, szalonych zapędów do złudzenia przypomina Tylera Durdena, jedną z bardziej znanych kreacji wspomnianego wyżej, amerykańskiego pisarza. To jednak nadal nie koniec porównań. Cierpienie widziane u Ballarda jako motor twórczości artystycznej w podobny sposób przedstawione było w innej książce Amerykanina – „Dzienniku”. Misty Wilmot, narratorka powieści, przytacza masę przykładów, takich jak choćby słynny skrzypek Paganini, ukazując fizyczne i mentalne cierpienie jako bodziec do powstania największych dzień poszczególnych artystów.

Na tej zasadzie więźniowie polityczni uczą się na pamięć „Wspomnienia z domu umarłych” Dostojewskiego, umierający grają Backa i odzyskują wiarę…[2]

Wszystko to sprawia, że „Kokainowe noce” poruszają wyobraźnie, głównie dzięki dogłębnemu ukazaniu bodźców kierujących ludzkimi poczynaniami od bardzo nihilistycznej strony. Pomijając nie wnoszący wiele początek, przypominający słabe thrillery, powieść dostarcza całej masy interesujących teorii odnoszących się do ludzkiej natury.


[1] Ballard, J.G.: Kokainowe noce, str. 214, wyd. Amber 1997
[2] Ballard, J.G.: Kokainowe noce, str. 202, wyd. Amber 1997

niedziela, 22 kwietnia 2012

Lucius Shepard – Smok Griaule

Spętany bóg

Ciężko wyobrazić sobie fantasy pozbawione smoków. Istoty te od lat odciskały piętno na gatunku, pojawiając się w bajkach czy rozmaitych światach o charakterze fantastycznym. Odbijało się to nawet na nazwach poszczególnych settingów RPG („Dungeons & Dragons”) czy samych światów („Dragonlance”). Dużo ciekawiej jednak motyw ten wykorzystał Lucius Shepard, wprowadzając nas w nietypową atmosferę opowiadań połączonych wspólnym elementem – smokiem Griaule’em.

Autor podszedł do tematu nietypowo. Stworzona przez niego bestia nie zagraża bezpośrednio bohaterom poszczególnych opowiadań, gdyż – jak tłumaczy legenda – przed laty została spętana za pomocą potężnej magii. Unieruchomiony Griaule przez dziesięciolecia obrósł w drzewa i łąki, a w jego pobliżu powstała niewielka miejscowość Teocinte. Potężna istota nie mogła jednak znieść faktu, że pozostała z boku, zaczęła więc ingerować ponownie w życie mieszkańców miasteczka, tym razem wpływając mentalnie na podejmowane przez nich decyzje.

„Smok Griaule” liczy sześć zróżnicowanych pod względem objętości opowiadań, których bohaterami są zwykli ludzie. To właśnie oni są największym atutem opisanych historii. Autor niezwykle dokładnie nakreśla poszczególne postaci, informując o ich życiu zawodowym i prywatnym, ich zainteresowaniach, pasjach i ulubionych rozrywkach, przedstawiając całą gamę rozmaitych kreacji. Stateczny, pozbawiony życia prywatnego adwokat; pragmatyczny numizmatyk szukający odskoczni od nieudanego związku; piękna, acz próżna kobieta czy posthipisowski (jak sam siebie nazywa) seksoholik z Ameryki to tylko kilka przykładów, dających zarys różnorodności, jaką raczy nas na każdym kroku Shepard.

Zróżnicowany jest również charakter opowiadań. Ciężko wskazać tu dwie takie same historie. Mimo że autor związał poszczególne opowieści jednym motywem, każda z nich różni się od kolejnej zarówno tematyką, jak i stylem – mamy coś na wzór bajki opowiadającej o niezbyt szczęśliwej kobiecie, która na własnych doświadczeniach uczy się pokory i przebaczenia; pasjonującą i trzymającą w napięciu, nasuwającą skojarzenie z kryminałem historię długiego i skomplikowanego procesu czy początkowo lekką opowieść o letnim romansie pewnego Amerykanina, której finał zaskakuje wszystkich. Opisując wieloletnie losy bohaterów, zmagających się z przemijaniem, autor opowiada powoli, w iście gawędziarski sposób; w historiach nastawionych z kolei na akcję narracja staje się bardziej dynamiczna, przykuwając uwagę mroczną atmosferą i tempem wydarzeń (świetny „Ojciec kamieni”).

Shepard skupia się on głównie na ludzkiej naturze, rozważając kwestię naiwności i zaufania w zetknięciu z brudną rzeczywistością czy też próżności, która prowadzi z kolei do alienacji jednostki ze społeczeństwa („Piękna córka poszukiwacza łusek”). Mowa jest również o postrzeganiu innych kultur, które ze względu na odrębność obyczajów są potępiane z powodu braku dostatecznej wiedzy i zrozumienia. Najczęściej przewijającym się jednak motywem jest przemijanie. Autor poświęca mu sporo miejsca, przedstawiając losy bohaterów na przestrzeni lat i podkreślając wiążące się z upływem czasu zmiany, zarówno te trywialne – fizyczne, jak i mentalne, które prowadzą niekiedy do zmiany stylu życia o sto osiemdziesiąt stopni.

„Smok Griaule” to zbiór świetnych opowiadań, w których elementy fantasy przenikają do zamieszkałego przez nas świata, dając nietypowy efekt. Masa uniwersalnych wartości przekazywanych ustami bądź decyzjami bohaterów, niezwykłe kreacje i różnorodny, przykuwający do kartek język sprawiają, że kolejna odsłona „Uczty wyobraźni” dotrzymuje kroku poprzedniczkom, o ile ich nie przewyższa.

Pierwotnie publikowane w serwisie Gildia.pl.

sobota, 7 kwietnia 2012

Henry Miller – Klimatyzowany koszmar


O snach Amerykanów po raz enty

Zauważyłem, że wraz z pisarzami, którzy w młodości oczarowywali czytelnika swoją witalnością, energią i żądzą przygód, starzeją się ich bohaterowie, a literatura zmienia swoją formę o sto osiemdziesiąt stopni. Kerouac w „Big Sur” ukazuje swoje krytyczne i gorzkie oblicze, „Hollywood” Bukowskiego nie epatuje już ani seksem, ani przemocą, a „Klimatyzowany koszmar” Millera to również całkiem inna bajką, biorąc pod uwagę jego poprzednie dokonania.

Na pewnym etapie życia pisarz postanowił wyruszyć do Francji. Nie mając – prócz pieniędzy na statek – grosza przy duszy, pamiętając zaledwie dwa podstawowe francuskie słowa, bez jakichkolwiek znajomości autor słynnych „Zwrotników” wykazał się ogromną odwagą, opuszczając ojczyznę aż na dziesięć lat. Po powrocie Miller postanowił zwiedzić swój kraj, a wrażenia z tejże podróży opisać, czego efektem jest właśnie „Klimatyzowany koszmar”.

Jak można się domyśleć, powieść wręcz pełna jest porównań Stanów Zjednoczonych i Francji. Autor nie pomija niczego – począwszy od fizycznej strony kraju (wygląd miast, architektura), poprzez zaawansowane zmiany obyczajowe i społeczne (pojawiające się wówczas pierwsze oznaki konsumpcjonizmu), skończywszy na sztuce zarówno amerykańskich, jak i francuskich artystów oraz tym, jak ustosunkowane do niej jest społeczeństwo. Ci jednak, którzy spodziewali się lekkiej powieści drogi, okraszonej komentarzami autora odnośnie ówczesnej kondycji kraju, srodze się zawiodą – elementów świadczących o podróżowaniu bohatera pojawia się naprawdę niewiele; w praktyce cała powieść to wywody pisarza oraz jego nieliczne wspomnienia z pobytu na obczyźnie. Jak można wywnioskować po tytule, serwowane przez Millera podsumowanie Ameryki nie wypada zbyt pozytywnie na tle innych państw europejskich. Autor na każdym kroku krytykuje kierunek, w jakim podąża jego ojczyzna, oraz mentalność swoich rodaków. Dostrzega w nich pustkę i dążenie do zatracenia. Podobną pustkę widzi zresztą w przepełnionych, zatęchłych fabrycznym smrodem miastach, które nawet pod względem parków nie są w stanie dorównać europejskim metropoliom, oraz popadających w coraz większe zapomnienie i pogardę atrakcjach geograficznych Ameryki, jak choćby Wielki Kanion.

To zupełnie inny Miller od tego znanego ze „Zwrotników” czy trylogii „Różoukrzyżowania”. Zamiast o kobietach, problemach finansowych czy zabawnych przyjaciołach tutaj pisze o dużo istotniejszych kwestiach. Sporo miejsca poświęca sztuce, odnosząc się do niej z ogromnym szacunkiem, co chwilami przywodzi na myśl wspomniane „Big Sur” Kerouaca. Autor gruntownie przedstawia wiele sylwetek znamienitych, choć nie zawsze popularnych artystów. Pojawia się miedzy innymi rozdział poświęcony kompozytorowi Edgarowi Varèsie oraz malarzom takim jak Hilaire Hiler, Alfred Stieglitz czy John Marin. Poza tym przeczytamy kilka zabawnych anegdot o częściach i częściach części samochodowych, zwiedzimy parę istotnych dla Amerykanów miejsc i dowiemy się sporo o samym kraju.

„Klimatyzowany koszmar” to pokaźny zbiór informacji o Stanach Zjednoczonych z końca lat trzydziestych XX wieku. Informacji ujętych w bardzo subiektywny sposób, przeplatających się z ciekawymi spostrzeżeniami i intrygującymi poglądami. Momentami jednak brakuje w nim elementu przygodowego, czegoś, czego można było uświadczyć, czytając wcześniejsze powieści autora. Ten młodzieńczy, nieco perwersyjny i wiecznie szukający wrażeń duch gdzieś się niestety zapodział.

środa, 4 kwietnia 2012

George R. R. Martin – Starcie królów

Nadchodzi wojna

Po śmierci Roberta Baratheona Siedem Królestw pogrąża się w wojennej zamieci. Kolejni lordowie otwarcie wypowiadają służbę nowemu następcy tronu, koronując się i ogłaszając niepodległość. W momencie, gdy największe rody skaczą sobie nawzajem do gardeł, wszyscy zapominają o najgroźniejszym wrogu – zbliżającej się wielkimi krokami zimie.

W „Starciu królów”, podobnie jak w poprzedniej części, Martin serwuje rozrywkę najwyższego rzędu. Tym razem jednak liczba bohaterów zostaje powiększona o kolejne ciekawe kreacje, dzięki czemu mamy możliwość obserwowania konfliktu z szerszej perspektywy, niż miało to miejsce w „Grze o tron”. Ponadto niektóre postaci, których role wcześniej były bardzo ograniczone, jak Theon czy Renly, otrzymują własne, rozbudowane historie.

O ile pierwszy tom, szczególnie wątek główny, choć po części można określić kryminalnym (dochodzenie Neda Starka w sprawie tajemniczej śmierci poprzedniego Namiestnika), o tyle tom drugi skupia się przede wszystkim na otwartym konflikcie między poszczególnymi rodami. Nie oznacza to jednak braku intryg. Wręcz przeciwnie – ich liczba przyprawia o ból głowy, szczególnie jeśli chodzi o wydarzenia w stolicy. Tam, jak sugeruje zakończenie pierwszej części, spotyka się dwoje równych sobie manipulatorów, Tyrion i Cersei, którzy starają się zarówno utrzymać status quo w królestwie, jak i wywalczyć dla siebie możliwie największe wpływy w Królewskiej Przystani.

Wątki Jona Snowa, Daenerys oraz Aryi zahaczają z kolei o powieść drogi. Wśród tych trzech interesujący wydaje się jednak jedynie ostatni. Losy najmłodszej córki Neda Starka są burzliwe i pełne przygód, samej postaci zaś nie sposób nie polubić, choćby za determinację, waleczność i nieugięty charakter. Dwie pozostałe z wyżej wymienionych historii należą do najsłabszych elementów „Starcia królów”. Zarówno u Jona, jak i ostatniej potomkini dynastii Targaryenów nie dzieje się wiele, brakuje jakiegokolwiek przełomu, a rozdziały im poświęcone pojawiają się dużo rzadziej niż te przedstawiające losy pozostałych bohaterów. To chyba jedyny mankament w porównaniu z poprzednim tomem, gdzie wszystkie wątki były pasjonujące, a oddzielenie gorszych od lepszych nie należało do łatwych zadań.

Pisarski kunszt Martina pozostaje nadal idealnym towarzyszem pełnej napięcia i zwrotów akcji fabuły, sprawiając, że przez powieść, mimo jej rozmiarów, przemyka się w błyskawicznym tempie. Ewokacyjny opis bitwy o Królewską Przystań, pełne humoru i ciętych ripost dialogi (szczególnie między Tyrionem a Cersei) czy niezrównana lekkość pióra to tylko część atutów świetnego stylu pisarza.

„Starcie królów” podtrzymuje wysoki poziom zapoczątkowany w pierwszym tomie „Pieśni Lodu i Ognia”. Niewielką wadą mogą być jedynie nieco uboższe w wydarzenia co poniektóre wątki. Z pewnością jednak rekompensują to nowo wprowadzeni bohaterowie oraz cała masa zwrotów akcji, dzięki którym cykl Martina wybija się wysoko ponad konkurencję.

Pierwotnie publikowane w serwisie Gildia.pl.

Poniżej trailer drugiego sezonu serialu. Zapowiada się cokolwiek wyśmienicie. 


wtorek, 3 kwietnia 2012

Norman Mailer – Amerykańskie marzenie


A dream or a nightmare?

Krytyka społeczeństwa i dotykających go zmian to jedna z ulubionych dyscyplin sportowych amerykańskich pisarzy. Charles Bukowski nie szczędził nigdy krytyki wizerunkowi „przykładnego obywatela”, Hunter Thompson ciągle komentował zachodzące przemiany społeczne, Kerouac zwracał uwagę na coraz bardziej duszną mentalność, a dzisiejsze zmory konformizmu i konsumpcjonizmu są konsekwentnie opluwane przez autorów pokroju Chucka Palahniuka. Jak się okazuje, udziałem w tej jakże obleganej konkurencji zainteresowany był również swego czasu Norman Mailer, który – wykorzystując popularny etos amerykańskiego marzenia  – postanowił wyrzucić to, co leżało mu na sercu i na wątrobie.

W ten oto sposób powstało „Amerykańskie marzenie”. Sposobem krytyki powieść nasuwa skojarzenie ze wspomnianym wyżej autorem „Fight clubu”. Mailer, podobnie jak Palahniuk, piętnuje poszczególne zachowania, ukazując całą masę absurdów, którymi ocieka społeczeństwo ameryki lat 60. Ocena ta jest jednak dużo bardziej zagorzała i uzasadniona w wypadku autora „Nagich i martwych” z racji tego, że w młodości pisarz miał nieszczęście uczestniczyć w walkach na Pacyfiku podczas II wojny światowej. W wyniku tego jego spojrzenie jest pełne goryczy, przepełnione świadomością, że za ludzi, którymi obecnie gardzi, wielu oddawało życie lub zdrowie.

Bohaterem powieści jest Stefan Rojack, pół Żyd pół protestant, mogący uchodzić za alter ego autora, o czym świadczy choćby czynny udział w konflikcie, który odcisnął na jego życiu spore piętno. Podczas jednego ze spotkań z żoną, z którą od jakiegoś czasu bohater jest w separacji, w wyniku kłótni dusi kobietę i, by upozorować samobójstwo, wyrzuca jej zwłoki przez okno wprost pod pędzące samochody. Rozpoczyna się niewygodne dla Stefana śledztwo, ukazujące z etapu na etap coraz bardziej przegniły obraz środowiska wyższych sfer.

Pominąwszy nieco karykaturalną bójkę z żoną i niezbyt zgrabne upozorowanie samobójstwa, pierwszym, co rzuca się w oczy, jest cała masa erotycznych powiązań, dotykających otoczenie bohatera – zdrad, potajemnych związków czy układów, niekiedy tak skomplikowanych, że przyprawiają o ból głowy. Kolejną skazą jest brak zaufania i, wynikająca z niego, atmosfera wzajemnych podejrzeń, szpiegostwa i oskarżeń, budujących atmosferę oczekiwania na cios w plecy. Śmierć żony bohatera ma mniej więcej taki sam wpływ na przemilczane rodzinne sekrety, co letni deszcz na pojawianie się grzybów – po jej odejściu na jaw wychodzą tajemnice związane zarówno z irytującą Derbą (która swoją drogą wydaje się w pełni zasługiwać na śmierć),  jak i jej ojcem. Poraża wyrafinowanie przepełniające ich wzajemne relacje, szokuje brak empatii oraz masa skrywanych przez lata historii, ukazujących zepsucie najwyższej warstwy społecznej – zanik wartości, upadek moralności i brak sensu istnienia. W ostatecznym rozrachunku największym absurdem wydaje się fakt, iż bohater mający na koncie morderstwo żony – mało tego – czerpiący z niego pewną satysfakcję, okazuje się być najbardziej niewinnym ze wszystkich otaczających go postaci.

„Amerykańskie marzenie” to kolejny kopniak wymierzony w amerykańskie społeczeństwo, tym razem jednak mierzący w jego wyższe partie. Mailer okazuje się zawodnikiem równie gorliwym, co wymienieni we wstępie koledzy po fachu – kopie jednak nie tyle z siłą, co z rozwagą, łamiąc dotychczasowy obraz w newralgicznych punktach, tak, by ukazaną w krzywym zwierciadle prawdę nastawić na nowo. Choć początkowo zabieg ten przynosi ból, z czasem daje się dostrzec jego lecznicze działanie.

niedziela, 1 kwietnia 2012

Cormac McCarthy – Suttree


Wizyta w ziemskim piekle

Cormac McCarthy – mimo kilku cech charakterystycznych dla swojej twórczości – z książki na książkę zaskakuje coraz bardziej. Począwszy od postapokaliptycznych wizji („Droga”), poprzez opowieści o rozmaitych wyrzutkach społeczeństwa, rozgrywające w prowincjonalnych miasteczkach („Dziecię boże”, „Strażnik sadu”), skończywszy na pozbawionym ludzkich odruchów, krwawym i bezwzględnym obliczu dzikiego zachodu („Krwawy południk”), autor nie pozwala przykleić sobie jakiejkolwiek metki. Podobnie rzecz ma się z „Suttree”.
Tym razem autor przenosi czytelnika do Knoxville z początku lat pięćdziesiątych XX wieku. Tytułowy bohater to na ogół szanowany i lubiany w okolicy wędkarz, który w przeszłości – o której wiadomo niezbyt wiele – porzucił swoją dobrze usytuowaną rodzinę na rzecz niezależności. To człowiek uczynny, pomocny i sympatyczny, choć mający skłonności do częstego wpadania z tarapaty oraz złe towarzystwo, co niejednokrotnie skutkuje mocno zakrapianymi eskapadami i, w konsekwencji, wizytami w domach pracy czy aresztach.

Choć powyższy zarys sugerować może podobieństwo choćby do „Dziecięcia bożego” czy „Strażnika…”, powieść wyraźnie różni się od poprzednich tekstów autora. W oczy w pierwszej kolejności rzuca się objętość – „Suttree” liczy prawie 700 stron, podczas gdy większość wcześniejszych książek Amerykanina rzadko kiedy dobijała do połowy tej liczby. Kolejną istotną zmianą w stosunku do całokształtu twórczości jest spora dawka humoru, który do tej pory towarzyszył jedynie „Dziecięciu bożemu”, i to w niezbyt dużym stopniu. Tutaj pojawia się cała masa zarówno rozbrajających sytuacji, jak i postaci pokroju niezbyt rozgarniętego Harrogate’a czy zabawnego homoseksualisty, Leonarda. Polowanie na nietoperze z użyciem procy i strychniny, stosunki seksualne z arbuzami czy przetrzymywanie gnijącego ciała zmarłego ojca przez pół roku tylko po to, by otrzymywać państwowy zasiłek, to jedynie namiastka ociekających czarnym humorem i absurdem przygód bohatera.

Mamy więc wielobarwny obraz najniższej z klas społecznych, gdzie pierwsze skrzypce grają kryminaliści, prostytutki, alfonsi, złodzieje, alkoholicy, kalecy czy sprzedający swoje ciało homoseksualiści. Obraz groteskowy, gdyż biorąc pod uwagę dawkę humoru, którym całość została solidnie nasączona, uczucie towarzyszące lekturze nieprzerwanie oscyluje między rozbawieniem a przygnębieniem. Powieść traktuje głównie o wyborach oraz pokierowaniu własnym życiem w dobry bądź nieodpowiedni sposób, co ukazuje kontrast pomiędzy protagonistą a całą resztą małomiasteczkowego społeczeństwa. Istotna jest również tematyka przemijania. Powieść rozgrywa się przestrzeni lat, nieprzerwanie dotykając kwestii takich jak śmierć czy rozstanie, przez co zwraca uwagę na bezpowrotność pewnych sytuacji. Jednoczenie ukazuje bohaterów jako tych, których jedynym wyjściem jest pogodzenie się z bezlitosnym losem – wyzuta z emocji, pragmatyczna postawa.

Autor podkreśla istotę wolności, którą manifestuje przede wszystkim sam Suttree. Jego decyzja o podrzuceniu rodziny i rozpoczęciu niezbyt luksusowego, acz pozbawionego odpowiedzialności i zobowiązań życia jest ciosem wymierzonym w powszechny dziś styl życia, stawiający finansowe ambicje i karierę na pierwszym miejscu. Zachowanie bohatera, jego wybory i poglądy hołubią swobodę i spontaniczność.

McCarthy po raz kolejny daje nam powód do rozmyślań, ubrany w interesującą, leniwie rozwijającą się historię. Losy żałosnych bohaterów przyprawione sporą dawką czarnego humoru przyciągają pewnym magnetyzmem, ukazując pozycję społeczną i finansową w świetle tak różnym od tego, w jakim postrzega się je dziś – jako środek pomocny w życiu, nie zaś jego cel. „Suttree” pozostaje więc kolejnym dowodem na to, że pisarzy takich jak McCarthy ciężko zaszufladkować.