wtorek, 28 lutego 2012

Paweł Goźliński – Jul


Mesjanizm umiera na krzyżu

Każdy chyba raz w życiu musiał zmagać się z polskim romantyzmem, na którym od wieków odciśnięte pozostaje piętno marzeń o odzyskaniu niepodległości. Zdania są podzielone. Patrioci nieprzerwanie doceniają mesjanistyczne idee, przez co usunięcie dzieł – przykładowo – Mickiewicza z listy lektur szkolnych graniczy z absurdem. Druga grupa, której zdanie podzielam, uważa, że motyw walki o wyzwolenie kraju spod władzy państw ościennych czyni polską literaturę romantyzmu monotematyczną. Do walki z tymi pierwszymi stanął Paweł Goźliński. Jego pisarski debiut – „Jul” – rozmywa nieskalany do tej pory obraz polskiej emigracji XIX wieku.

Autor przedstawia wydarzenia głównie z perspektywy Adama Podhoreckiego, jednego z paryskich emigrantów. Wszystko zaczyna się nad ranem 2 lipca. Jedną z ulic Paryża zbiega płonący, okaleczony człowiek, którego męki celnym strzałem skraca wspomniany Polak, przypadkowo napotykający się na „żywą pochodnię”. Od tej pory stara się rozwiązać zagadkę kolejnych, równie tajemniczych morderstw, jednocześnie walcząc z podejrzeniami, jakie kieruje w jego stronę Henryk Lang, komisarz prowadzący oficjalne śledztwo.

Goźliński ukazuje emigrację i mesjanistyczne idee w sposób, za jaki wielu polonistów i patriotów miałoby ochotę jego samego umieścić na krzyżu. Społeczeństwo polskie w Paryżu to w większości nie stroniący od alkoholu awanturnicy i hazardziści, którzy jedynie pod wpływem „eliksiru natchnienia” są w stanie planować wyzwolenie ojczyzny. Plany te oczywiście w niewytłumaczalny sposób znikają, wraz z efektami działania „leku” na przepełniający ich dusze ból istnienia. Równie zabawnie autor potraktował idee cierpienia, mającego doprowadzić Polskę – podobnie jak Jezusa – do zmartwychwstania. Goźliński bezlitośnie krytykuje pomysły romantyków, wyrażając ustami zdystansowanych paryżan niejednokrotnie kontrowersyjne poglądy.

Wy naprawdę myślicie, że Bóg nie ma nic do roboty, tylko strugać dla was krzyże, żebyście mogli na nich zdychać dla tej waszej Polski? Bo wy się kochacie w męczennictwie! I siebie nawzajem byście ze łzami braterskiej miłości w oczach powywieszali.[1]

Goźliński dokonał jednak czegoś więcej od wykpienia naiwnych idei i ukazania emigracji od bardziej realistycznej strony niż ta, którą znamy do tej pory. Odwodnił, że polska powieść romantyczna nie zawsze musi skupiać się na walce o niepodległość. W efekcie mamy do czynienia ze świetnym kryminałem, potęgującym napięcie do ostatnich stron w myśl zasad suspensu. Kolejnym walorem są zróżnicowani, acz wiarygodni bohaterowie. Pozbawiony nadziei, pragmatyczny Podhorecki, starzejący się komisarz Lang świadomy własnej zawodowej nieudolności oraz cała plejada polskich emigrantów, ukazanych nierzadko w zabawny i barwny sposób udowadniają, że postaci stojące w centrum tego typu tekstów nie zawsze muszą być jednowymiarowe i zaślepione patriotycznymi hasłami.

„Jul” łamie dotychczasowe ramy polskiej powieści romantycznej, unikając naiwnych, niepodległościowych treści. Owszem, mocno kontrowersyjna forma, jaką posługuje się autor, z pewnością odrzuci lwią część potencjalnych odbiorców ze względu na ich patriotyczne i religijne poglądy. Bez wątpienia także nie uczyni ona debiutanckiej książki Goźlińskiego jedną z lektur obowiązkowych. Jakie to ma jednak znaczenie? W końcu to, co jest narzucone, zawsze przegra wolnym wyborem, a – jak udowadnia choćby historia Polski – narzucający mają swój ograniczony czas.


[1] Goźliński, Paweł: Jul, Wołowiec, 2010, S. 314.

niedziela, 26 lutego 2012

Megan Whalen Turner – Złodziej

 Przeciętny, acz skuteczny złodziej czasu

Wielbiciele łotrzykowskiego fantasy nie mają ostatnimi czasy powodów do narzekań. Świetna seria Scotta Lyncha o przygodach Locka Lamory, trylogia Brenta Weeksa czy niedawno wydana "Królewska krew. Wieża elfów" to jedynie kilka przykładów tego typu tekstów. Szlakiem tym podążyła również Megan Whalen Turner, czego efektem jest jej debiutancka powieść o jednoznacznie brzmiącym tytule "Złodziej".

Gen, jako wykonawca tytułowej profesji, nie ma sobie równych. Nie należy jednak do najrozsądniejszych w swoim fachu – lekkomyślne chwalenie się dokonaniami zaprowadziło go wprost do więzienia. Po długim i kosztownym dla zdrowia pobycie za kratkami bohaterowi z pomocą przychodzi sam królewski doradca. Ceną za wolność okazuje się przysługa, której charakteru nietrudno się domyślić.

Końcówka ostatniego zdania świetnie opisuje resztę fabularnej strony powieści. Tekst od samego początku jest przewidywalny i bardzo liniowy. Przez większość czasu nie dzieje się nic, a poszczególne zachowania i decyzje bohaterów wydają się powtarzać. Elementem ratującym jednak znacząco książkę jest zakończenie, które – w przeciwieństwie do całości – miło zaskakuje oraz, co za tym idzie, motywuje do ponownej analizy poszczególnych sytuacji, biorąc pod uwagę ich dwuznaczność.

Kolejnym atutem powieści jest głębia świata stworzonego przez Turner. Autorka przy tworzeniu uniwersum wyraźnie wzorowała się na starożytnej Grecji, o czym świadczą między innymi charakterystyczne imiona (Sofos, Eugenides) oraz typowa śródziemnomorska fauna i flora. Dużo miejsca, szczególnie w dialogach stanowiących lwią część powieści, poświęcone jest zależnościom politycznym, religijnym i geograficznym świata. Niewątpliwie urzeka również historia jego stworzenia, opowiedziana w sposób przywodzący na myśl greckie mity. Podobnie jak w starożytnych wierzeniach, przytaczane przez postaci legendy skupiają się na przygodach bogów, tłumacząc w ten sposób pojawienie się ludzi oraz niezrozumiałe dla nich zjawiska, takie jak burza czy trzęsienie ziemi. Biorąc pod uwagę gatunek, dziwi skromna ilość magii. Nawet wspomniany królewski doradca, nazywany często przez pozostałych magiem, jest jedynie uczonym, którego elitarna – jak na opisywane czasy i warunki – wiedza może uchodzić za namiastkę czarów.

Najsłabiej wypadają bohaterowie. O ile główną postać – biorąc pod uwagę finałowy obrót wydarzeń – można rozpatrywać dwuznacznie i oceniać dodatnio, o tyle pozostałe kreacje są po prostu nudne, a ich zachowanie przez większą część książki pozostaje statyczne i bardzo przewidywalne. Wprawdzie w pewnym momencie mamy do czynienia ze zmianami, jednak ostatecznie nie są one w stanie zatrzeć złego wrażenia.

"Złodziej" to lekka powieść fantasy oferująca kilka godzin niezłej rozrywki, głównie ze względu na ciekawe, dogłębnie opisane uniwersum oraz zaskakujące zakończenie. Biorąc pod uwagę konkurencję – choćby wspomnianego Lyncha, który swego czasu postawił poprzeczkę niezwykle wysoko – książka z pewnością pozostaje nieco w tyle. Nie stoi to jednak na przeszkodzie, by sięgnąć po nią i ocenić we własnym zakresie – zawiedzionych będzie niewielu.

Pierwotnie publikowane w serwisie Gildia.pl.

środa, 22 lutego 2012

Patrick Süskind – Pachnidło

Zmysłowe doznanie

Cyceron napisał kiedyś żartobliwie, że kobieta pachnie ładnie tylko wtedy, gdy wcale nie pachnie. Zapewne inne zdanie ma o tym Patrick Süskind, a już z pewnością jeden ze stworzonych przez niego bohaterów. Mowa oczywiście o Janie Baptyście Grenouille, obdarzonym niezwykle dokładnym zmysłem węchu protagoniście słynnego „Pachnidła”.

Powieść opowiada przede wszystkim o pasji, będącej sensem życia, oraz potrzebie konsekwentnego podążania ścieżką, wyznaczaną przez determinację i ambicje. Autor, na przykładzie cudownie obdarzonej jednostki, ukazuje istotę realizacji pragnień. Dla wyjątkowego Grenouille cel uświęca środki i stanowi jedyny pretekst, dla którego warto żyć. Jego brak utożsamiany jest więc z chorobą i powolnym umieraniem: „Kiedy zdał sobie sprawę z porażki, zaprzestał prób i poważnie zachorował..”[1], proces realizacji natomiast okresem szczęścia i rosnącej motywacji do pracy. W tego typu zachowaniu można doszukać się odniesienia do pracy artysty, zmagającego się z brakiem zdolności tworzenia czy weny, prowadzących w konsekwencji – jak często uczyła historia – do rozmaitych nałogów czy prób samobójczych.

Jednocześnie niezwykły bohater jest pewnego rodzaju symbolem. Wśród setek żyjących codziennym, pełnym nudnych obowiązków życiem ludzi, pozbawionych jakiegokolwiek nadrzędnego celu w życiu oraz planów na przyszłość, pojawia się człowiek wybitny. Wyróżniające go zdolności to jednak tylko pretekst do ukazania kontrastu między sposobem myślenia ówczesnego społeczeństwa i bohatera. Ten – w odróżnieniu od szarego tłumu – postrzega swój los w nieco innych kategoriach, dokładając dodatkowy poziom do własnej piramidy Maslowa – realizację pasji. „Pachnidło” więc to swego rodzaju literacka pochwała nieszablonowości i nonkonformizmu.

To nie jedyna zresztą płaszczyzna, którą autor zdaje się mimochodem krytykować. Od pierwszych stron uwagę zwraca niezwykle lekka i pełna dystansu narracja, odnosząca się z kąśliwym humorem, momentami nawet z pogardą  do opisywanych, historycznych miejsc: „I, rzecz jasna, najbardziej śmierdziało w Paryżu…”[2], zacofanych ówczesnych poglądów: „Komu służy […] pchać się do Ameryki? Czego cywilizowany człowiek ma szukać w indiańskich lasach albo u Murzynów”[3] czy religii: „Morderca miał najwyraźniej nadprzyrodzone właściwości. Na pewno sprzymierzył się z diabłem, jeżeli sam nie był wcielonym diabłem”[4]. Prócz humoru Süskind kupuje czytelnika również niezwykle gawędziarskim stylem, dzięki któremu już po kilku stronach od powieści nie sposób się oderwać.

Elementem, który wieńczy całość i jednocześnie nadaje książce oryginalności, jest postać głównego bohatera. Jan Baptysta Grenouille to człowiek po części obdarzony wyjątkowymi zdolnościami, po części upośledzony. Z powodu swego daru ma spore problemy ze zrozumieniem pojęć, których zapachu poczuć nie może, a więc wszystkich abstrakcyjnych słów, jak „bóg” czy „miłość”. Rzadko kiedy odczuwa również emocje i uczucia. Efektem tego jest między innymi problem z rozumieniem relacji międzyludzkich, za którym z kolei idzie aspołeczność i wyobcowanie. To ostatnie pogłębiane jest stopniowo także w powodu cudownego węchu – nikt nie jest w stanie zrozumieć bohatera oraz jego postrzegania świata, widzianego jako jedna wielka perfumeria, przez co bohater pozostaje w swoich dążeniach sam. To dodatkowo potęguje szaleństwo. Z biegiem lat, nauczywszy się rozumieć typowe ludzkie reakcje, Grenouille postrzega wszystkich jedynie jako bezmyślną masę, kolejne źródło zapachów. Traktuje ich więc czysto instrumentalnie, wytykając raz po raz słabości i naiwność. Ostatecznie udowadnia, do jakiego stopnia marionetkami byli w jego rękach, fundując czytelnikowi niezwykle spektakularny finał.

„Pachnidło” oszałamia aromatyczną narracją i zniewalającym pomysłem.  Powieść, dzięki początkowemu nawiązaniu do osobowości takich jak Markiz de Sade, przypomina autentyczną biografię, a postać Grenouille nasuwa skojarzenie z przepełnionym wzlotami i upadkami życiorysem natchnionego artysty. Mianem tym zresztą nie sposób nie nazwać Patricka Süskinda – udało mi się stworzyć tekst wyjątkowy i ponadczasowy.

Pierwotnie publikowane w serwisie Gildia.pl.

[1] Süskind, Patrick: Pachnidło.Warszawa, 2011, S. 103
[2] Süskind, Patrick: Pachnidło.Warszawa, 2011, S. 6
[3] Süskind, Patrick: Pachnidło.Warszawa, 2011, S. 59
[4] Süskind, Patrick: Pachnidło.Warszawa, 2011, S. 222

wtorek, 21 lutego 2012

Jack Kerouac – Big Sur


Życie przez pryzmat pustej butelki

Jak wyglądały ostatnie lata życia Jacka Kerouaca, autora kultowej dziś powieści „W drodze”, jednego z najbardziej znanych bitników oraz twórcy nazwy beat generation? Na to pytanie postanowił odpowiedzieć sam autor, czego efektem jest „Big Sur”, jedna z ostatnich powieści amerykańskiego pisarza.

Bohaterem jest Jack Duluoz, niewątpliwe alter ego Kerouaca, o czym świadczy między innymi jego zawód – pisarz, mający na koncie te same tytuły co Kerouac – oraz zamiłowanie do alkoholowych ciągów. Po jednej z takich libacji bohater postanawia zmienić swoje życie. W tym celu wyrusza do tytułowego Big Sur, regionu położonego nad Oceanem Spokojnym, gdzie w małej, należącej do znajomego chatce po środku lasu próbuje odciąć się od imprezowego towarzystwa, oddając się naturze i pisarstwu.

„Big Sur” jest rozliczeniem pisarza z minionym życiem, wypełnionym po brzegi alkoholem oraz ciągłym poszukiwaniem wrażeń. Jack Dulouz to postać dużo starsza od bohaterów „W drodze” oraz poprzednich powieści Kerouaca. Efektem tego zamiast młodzieńczej żądzy przygód częściej pojawia się zgorzkniałe spojrzenie na świat i chęć ustatkowania się. Pisarz zastanawia się, czy sposób, w jaki spędził lwią część życia, jest właściwy. Nieco krytycznie patrzy także na kulturę bitników, która o ile we wcześniejszych tekstach wydawała się wzniosła i właściwa, tutaj sprawia wrażenie irytującej i nieco przereklamowanej. Obserwując młodych bitników przez pryzmat minionego życia pisarz odnosi się do ich kultury z emocjonalnym dystansem, momentami nawet lekką pogardą. Nie uświadczymy już zaangażowania, jakie uwypuklone było choćby w słynnym „W drodze”.

Bo ostatecznie ten biedny dzieciak naprawdę wierzy, że jest coś szlachetnego, idealistycznego i przyjemnego w tym bitnikowym świecie, a ja podobno jestem Królem Bitników, jak piszą gazety, więc ale jednocześnie jestem chory i zmęczony całym tym bezdennym entuzjazmem.

Powieść to również krytyka Ameryki końca lat pięćdziesiątych. Autor zwraca uwagę na zmianę mentalności społeczeństwa – hermetycznego, coraz bardziej zamkniętego dla obcych. Kerouac mówi o początkach Ameryki konsumpcjonistycznej, coraz bardziej sformalizowanej i odciętej od natury, gubiącej istotę słowa „wolność”. Przykładem jest sytuacja na drodze, gdzie szanse na podwiezienie autostopem są dużo mniejsze niż jeszcze przed paroma laty.

Bardzo cieszy fakt, iż Kerouac nie napisał kolejnej powieści o alkoholizmie, gdyż takich były już setki. Owszem, nałóg pozostaje cały czas ważnym tłem wydarzeń oraz katalizatorem obecnych poglądów pisarza, jednak ostatecznie autor skupia on na innych elementach swojego życia. Zresztą jego podejście do wysokoprocentowych trunków wraz z wiekiem również uległo zmianie – zdrowie z biegiem lat coraz częściej upomina się o abstynencję, a życie spędzone pod znakiem wiecznej libacji wydaje się coraz mniej atrakcyjne i niesamowicie wyniszczające.

Nie polecałbym lektury „Big Sur” wielbicielom pisarstwa Kerouaca zakochanym w jego starym wizerunku – wagabundy, żądnego przygód podróżnika i bitnika całym sercem – powieść ku niezadowoleniu wielu rozmywa ten obraz zupełnie. Jednocześnie jednak tekst oferuje dużo dojrzalsze spojrzenie na życie, Amerykę oraz literaturę schyłku lat pięćdziesiątych, przedstawione z punku widzenia niezwykle wrażliwego bohatera obdarzonego ciekawym światopoglądem oraz darem przenikliwej analizy.

sobota, 18 lutego 2012

Ursula K. Le Guin – Grobowce Atuanu


O tym, jak pogrzebać przeszłość

Tenar w wieku pięciu lat zostaje odebrana rodzicom i sprowadzona do Grobowców Atuanu, gdzie po wejściu w dorosłość ma według tradycji zostać Jedyną Kapłanką, najważniejszą osobistością całym starożytnym kompleksie. Statyczne, pełne sztywnych konwenansów i nudnych obowiązków życie przerywa pojawienie się złodzieja, chcącego pozbawić sławetne Grobowce największych skarbów. Po schwytaniu Kapłanka decyduje się jednak nie uśmiercać intruza. Zamiast tego oddaje się opowiadanym przez niego historiom, coraz bardziej wątpiąc w sens dotychczasowego życia.

Drugi tom cyklu „Ziemiomorze” jest dużo bardziej dynamiczny od poprzednika. Tym razem w centrum wydarzeń stoi wspomniana Tenar, której losy czytelnik poznaje fazowo od samego początku. Tematem powieści jest bunt oraz istota inicjatywy, jaką należy wykazać, by zmienić życie na lepsze od dotychczasowego. Na przykładzie młodej bohaterki, która wiodła żywot według zasad i tradycji wpojonych przez starsze mentorki, nie do końca zastanawiając się nad słusznością własnego postępowania; tekst zwraca uwagę na potrzebę kierowania swoim losem oraz wolność wyboru. Początkowo negatywna postawa protagonistki, postępującej często wbrew sobie w sposób nie dający satysfakcji, zostaje zastąpiona wizerunkiem ciekawiej świata i buntowniczej kobiety, której determinacja potrzebowała „zapłonu”, czynnika wywołującego ciąg zdarzeń prowadzących do zmian.

Utwór pełen jest symboliki. Labirynt, z którego bohaterka w pewnym momencie stara się wydostać, można interpretować jako chaos myślowy, utrudniający dokonanie słusznego wyboru. Z kolei przeszkody stojące na drodze Tenar symbolizują wpajane od urodzenia zasady, których pokonanie przychodzi z ogromnym trudem, podobnie jak drastyczna zmiana wadliwego światopoglądu oraz próba adaptacji w innym życiu. Jak się okazuje, sama decyzja o zmianie nie jest najtrudniejszym etapem. To określenie nowej drogi przysparza najwięcej problemów, gdyż w grę wchodzi wolność, a wraz z nią ciągła potrzeba decydowania o własnym losie. Autorka zwraca uwagę na to, iż większość ludzi żyje codziennymi obowiązkami, od czasu do czasu urozmaiconymi drobnymi przyjemnościami. Droga ta – podobnie jak wcześniejsze życie Tenar – wydaje się prosta, lecz jednocześnie w ostatecznym rozrachunku nie przynosi satysfakcji, czyniąc sztywnym i schematycznym. To właśnie wolność oraz umiejętność rozporządzania własnym czasem – choć początkowo wydają się trudne – prowadzą do spełnienia.

„Grobowce Atuanu”, podobnie jak i pozostałe tomy najsłynniejszej sagi autorstwa Le Guin, posiadają niezwykle głęboki wydźwięk egzystencjonalny, poruszając masę ponadczasowych i uniwersalnych tematów. Na uwagę zasługuje również bogactwo świata przedstawionego oraz wyjątkowo głębokie kreacje bohaterów, zmagających się co krok z trudnymi problemami i istotnymi decyzjami.

środa, 15 lutego 2012

Marek Hłasko – Sowa, córka piekarza


Przegląd Polski Ludowej

Marek Hłasko przez całe życie zmagał się z etykietką „polskiego Hemingwaya”. Wiele razy, między innymi w „Pięknych dwudziestoletnich”, pisarz tłumaczył, że podobieństwo do autora „Pożegnania z bronią” nie jest celowe, gdyż dostęp do powieści Amerykanina miał długo po napisaniu swych pierwszych prób literackich. Jakby nie było, nie da się zaprzeczyć wyraźnemu podobieństwu, widocznemu choćby w „Sowie, córce piekarza”.

Bohaterem jest Grzegorz, pisarz i niedoszły aktor, który po głośnym skandalu wyjeżdża do Wrocławia, gdzie wiele lat temu mieszkał. Tam poznaje Weronikę, żonę aresztowanego lotnika. Korzystając z fizycznego podobieństwa i własnych quasi-aktorskich zdolności, pisarz podszywa się pod męża nie do końca zdrowej psychicznie kobiety.

Powieść pełna jest przemyśleń dotyczących wojny, miłości i sensu ludzkiego życia, czyli tematów poniekąd uniwersalnych. Autor wprowadza masę sylwetek, których los w przeszłości został nadgryziony przez konflikt czy niesprawiedliwe wyroki sądów ówczesnej Polski Ludowej. Rozmyślania nad istotą egzystencji bardzo często przeplatają się – co zresztą jest bardzo charakterystyczne dla Hłaski – z ideą samobójstwa, ukazanego jako niezawodne, acz elitarne wyjście z sytuacji. Niezawodne, gdyż kończące problemy jednoznacznie; elitarne, ponieważ potrzeba nie lada odwagi, by odebrać sobie życie.

Wspomniany, „hemingwayowski” styl, pełen krótkich, treściwych zdań przypomina poniekąd dziennikarski warsztat. Świetnie wypadają dialogi, których pojawia się zresztą cała masa – poruszają głębokie tematy, uświadamiają pewne istotne fakty, są niejednoznaczne i pełne symboliki. O ile jednak historie opisywane przez Hemingwaya – nawet te z niezbyt szczęśliwym zakończeniem – miały specyficzny, pozytywny wydźwięk, o tyle Hłasko zdaje się być mrocznym odbiciem amerykańskiego pisarza. Wątki poruszane przez polskiego autora, szczególnie te najbardziej liczne – miłosne, od początku zdają się skazane na porażkę. Defetyzm przepełnia od początku losy Grzegorza i Weroniki. Przepełnia także opowieści o wcześniejszych przygodach miłosnych bohatera, przepełnia jego literacką i aktorską karierę oraz pozostałe, również niezbyt udane obszary życia.

„Sowa, córka piekarza” zawiera wątki typowe dla prozy Marka Hłaski. Nieszczęśliwa miłość, samobójstwo, krytyka ówczesnej sytuacji kraju oraz charakterystyczne, gorzkie spojrzenie na świat nasuwają skojarzenie z wcześniejszymi tekstami, między innymi „Pięknymi dwudziestoletnimi”, „Pierwszym krokiem w chmurach” oraz całą masą opowiadań. W ostatecznym rozrachunku powieść daje bardzo przygnębiający obraz Polski Ludowej i jej mieszkańców.

poniedziałek, 13 lutego 2012

Philip K. Dick – Boża inwazja

Boski dar tworzenia

"Valis", pierwszy tom nieoficjalnej trylogii o tym samym tytule, to wymykająca się wszelkim konwencjom powieść, w której Philip K. Dick, jeden z najbardziej kontrowersyjnych amerykańskich pisarzy – schizofrenik i narkoman, stworzył szaloną mieszankę różnej maści religijnych dogmatów, wplatając w to autobiograficzny wątek rzekomych własnych wizji doświadczonych w 1974 roku. Luźną kontynuacją tejże historii jest "Boża inwazja" zawierająca kolejne odpowiedzi na pytania o sens istnienia świata i ludzkiej egzystencji.

Głównym bohaterem powieści jest Herb Asher, ziemski kolonista na planecie CY-30 CY-B, mający za zadanie odbieranie sygnałów wysyłanych przez satelity. Pewnej nocy słyszy głos przedstawiający się jako Jah, miejscowe bóstwo czczone przez autochtonów – zamieszkujących planetę, mało inteligentnych robotów. Istota we śnie uświadamia Asherowi, iż jego znajoma, Rybys, nosi w sobie boską istotę, którą – z powodu ciężkiej choroby – będzie w stanie urodzić jedynie na Ziemi, parodiując w ten sposób biblijną opowieść o niepokalanym poczęciu. Tajemniczy głos zleca protagoniście zawarcie formalnego związku z kobietą oraz opiekę nad nią podczas podróży na Błękitną Planetę, gdzie Bóg – zaraz po swoim przyjściu na świat – zamierza dokonać całkowitej zagłady uniwersum. Po dotarciu na miejsce Rybys ulega jednak wypadkowi, w wyniku którego traci życie. Dziecko rodzi się żywe, jednakże w skutek powikłań na dziesięć lat traci pamięć, a wraz z nią wszelkie wspomnienia dotyczące celu swojej wizyty.

Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest fabuła, którą – w porównaniu z chaotyczną historią z "Valisa" – śmiało można określić mianem płynnej. Akcji jest więcej, kolejne wątki rozwijają się konsekwentnie, a bohaterowie nie sprawiają wrażenia nawet w połowie tak szalonych, jak choćby Koniolub Grubas z poprzedniego tomu, przez co całość jest dużo bardziej zrozumiała i logiczna.

W przeciwieństwie do "Valisa", gdzie Dick odniósł się do ogromnej liczby wyznań i ruchów religijnych, w Bożej inwazji autor czerpie głównie z Biblii, kabały oraz gnozy. Idea tej ostatniej ma największy wpływ na kształt powieści – autor przeistacza stare podania, według których na początku pojawiły się dwie bliźniacze istoty mające wykreować swoje odrębne światy. Jedna z nich okazała się jednak kaleką i to właśnie ona stworzyła miejsce pełne wad, w którym żyjemy. Naprawę tegoż uniwersum postawił sobie za cel jej antagonista, który od wieków stara się do niego przeniknąć, by dokonać tytułowej bożej inwazji.

Tym razem autor, rozwodząc się nad przyczyną ziemskich nieszczęść i niedoskonałości, takich jak nieuleczalne choroby czy śmierć, zastanawia się, jak wyglądałby świat idealny, pozbawiony wszelkich błędów. Następnie konfrontuje tę idylliczną wizję z rzeczywistością, która – w swoim założeniu – miała być szara i dzięki temu realna, dochodząc ostatecznie do wniosku, że jedynie prawda, choćby najbardziej bolesna, daje właściwą satysfakcję; świat doskonały natomiast zawsze pozostanie nieprzynoszącą spełnienia iluzją, którą zdradza wieczna nieskazitelność.

Dick zastanawia się również nad rosnącym zaufaniem do nauki, prowadzącym do braku jakichkolwiek wątpliwości dotyczących struktury świata oraz coraz rzadszych rozważań filozoficzno-egzystencjalnych społeczeństwa. Tworząc alternatywną wizję Ziemi opanowanej przez tak zwany Światopogląd naukowy, odsuwający w cień sens wiary i pozostawiający badania bytu jedynie dziedzinom ścisłym, zwraca uwagę na ważkość takowych refleksji, gdyż – jak słusznie zauważyła w przedmowie Maja Lidia Kossakowska – z biegiem lat coraz mniej osób poświęca czas tego typu problemom, a ci, którzy się na to porywają, często uważani są za dziwaków lub wręcz chorych psychicznie.

I nawet jeśli właśnie tego pokroju człowiekiem był Philip K. Dick, jego choroba okazała się katalizatorem zapewniającym masę szalenie oryginalnych pomysłów, które przyczyniły się do powstania powieści nieśmiertelnych, jak choćby omawiana "Boża inwazja" – urzekająca poziomem wyobraźni pisarza i poruszająca aktualne po dziś, choć może lekko ignorowane kwestie. Warto sięgnąć zarówno po tę, jak i poprzednią część słynnej trylogii, by wraz z autorem zanurzyć się w oceanie ciężkich pytań i jeszcze trudniejszych, często niejednoznacznych odpowiedzi. 

Pierwotnie publikowane w serwisie POLTERGEIST.

piątek, 10 lutego 2012

Bradley P. Beaulieu – Wichry archipelagu


Wieje nudą, czy porywa?

W księstwie Kałakowa z pewnością bywały lepsze dni. Tajemnicza zaraza, zwana wyniszczeniem, zbiera potężny plon, pozbawiając mieszkańców wyspy zarówno życia, jak i pożywienia, a zaostrzona sytuacja pomiędzy Lądowcami, aktualnie rządzącymi kolonizatorami z kontynentu, oraz Maharratami, rodowitymi mieszkańcami wysp, skutkuje atakiem tych ostatnich na powietrzny statek księstwa. Gdy w ferworze walki ginie jeden z Wielkich Książąt, napięta atmosfera przeradza się w otwarty konflikt, mogący zmienić drastycznie obecne oblicze archipelagu.

Z takimi okolicznościami konfrontuje nas Bradley P. Beaulieu w „Wichrach archipelagu”. Tym, co rzuca się w oczy już od pierwszych stron, jest wszechpotężny chaos związany z odbiorem tekstu. Autor wprowadza całą masę postaci oraz skomplikowanych nazw, związanych z ich statusami i funkcjami społecznymi; dodatkowo przenosi czytelnika w sam środek konfliktu, nie wspominając o jego genezie i przebiegu, przez co początkowo podczas lektury towarzyszyć nam będzie uczucie dezorientacji. Dopiero z czasem, zbierając szczątki informacji, odbiorca jest w stanie poznać naturę rozgrywającej się wojny, a także dowiedzieć się czegoś więcej o relacjach pomiędzy poszczególnymi księstwami.

Wykreowany przez Beaulieu świat to główny powód, dla którego warto sięgnąć po powieść amerykańskiego pisarza. Autor niezwykle dokładnie opisał każdy z elementów, kładąc nacisk na obyczaje poszczególnych stron konfliktu, ich wzajemne relacje i spojrzenie na świat, co przełożyło się automatycznie na niezwykle wiarygodnych bohaterów. Pisarz czerpał sporo z kultury rosyjskiej, której elementy można zauważyć w zachowaniu wspomnianych Lądowców (zwyczaj częstego picia wódki, charakterystyczne imiona i nazwy miejsc czy nawet zwroty, żywcem wyjęte z języka: „Da, potrafi…”, „Priwiet, Niszka”), oraz wschodniej, objawiającej się u Maharratów. Z czasem czytelnik zaczyna odczuwać niezwykłą atmosferę świata przedstawionego, przepełnionego zakorzenioną od lat, wzajemną nienawiścią, groźbą nieuleczalnej zarazy oraz coraz większymi napięciami, zarówno między dwoma ludami, jak i poszczególnymi księstwami Lądowców. Jednocześnie – dzięki niezwykłej wyobraźni autora – to świat oryginalny, w którym broń palna kontrastuje z wyjątkowym, dogłębnie opisanym systemem magii, latające statki ścierają się w powietrznej walce z potężnymi żywiołakami, a panujące niepodzielnie matry (niewątpliwy matriarchat) starają się utrzymać w ryzach nieokrzesanych mężów, zapobiegając rozprzestrzeniającemu się rozlewowi krwi.

O ile jednak świat „Wichrów…” porywa i zachwyca swą głębią, o tyle fabuła ciągnie w dół ogólną ocenę powieści. Sam pomysł opierający się na przytłaczającej liczbie interesujących, przeplatających się nawzajem wątków, wypada świetnie. Nie sposób śledzić losy ulubionych postaci bez emocjonalnego zaangażowania. Problemem jest cała masa walk, potyczek i pościgów. Początkowo elementy te nawet wydają się ciekawie zobrazowane i nadają tempa akcji, jednakże w dalszej części tekstu fabuła coraz częściej grzęźnie w natłoku ciągłych starć, przez co przeprawa przez tę ponad sześciuset stronicową księgę staje się nużąca.

„Wichry archipelagu” to niezwykła historia o istocie tradycji i rodzinnych więzi oraz ciężkich decyzjach, wynikających z zachwianej lojalności. Porusza także kwestię wiekowej nienawiści i, w konsekwencji, potrzebie przebaczenia silniejszej od żądzy zemsty. W głównym bohaterze natomiast możemy doszukiwać się odniesień do współczesności, szczególnie w jego niezachwianej postawie w obliczu śmiertelnej choroby. Wszystko to sprawia, że powieść – mimo kilku fabularnych niedociągnięć – zaliczyć można śmiało do tych, po które sięgnąć warto.

poniedziałek, 6 lutego 2012

Bret Easton Ellis – Księżycowy park


Spowiedź Breta Eastona Ellisa                          

Bret Easton Ellis w wieku dwudziestu jeden lat debiutuje, zyskując ogromny rozgłos i niezliczoną fortunę, która wraz z kolejnymi, bestsellerowymi tytułami, z dnia na dzień rośnie. Po ogromnym sukcesie powieści „American Psycho”, światowym tournee z okazji premiery filmu oraz latach głębokiego uzależnienia od kokainy i heroiny, pisarz postanawia ustatkować się, biorąc ślub z dawną przyjaciółką oraz matką swego jedenastoletniego syna. Chwilowy spokój szybko popada jednak w ruinę wraz z informacją o seryjnym mordercy, starającym się odwzorować zbrodnie opisane przez Ellisa w jednej z jego najgłośniejszych książek.

Autor stawia samego siebie w centrum wydarzeń, efektem czego powieść jest czymś w rodzaju quasi-autobiografii. Początkowo streszcza autentyczną historię swego debiutu oraz przebieg kariery, by następnie wprowadzić wątek kryminalny, osiągając niezwykle ciekawy efekt. Odbiorca w pewnym momencie gubi się i nie do końca orientuje, czy ma do czynienia z fikcją, czy nadal czyta o prawdziwych losach Ellisa. Wrażenie to potęguje liryczny ekshibicjonizm pisarza, który nie ukrywa niczego, dzieląc się z czytelnikiem najbardziej zawstydzającymi wspomnieniami z okresu, gdy narkotyki zastępowały mu śniadanie, obiad i kolację, a liczba skandali z jego udziałem szokowała całe USA.

„Księżycowy park” to powieść o trudnych rodzinnych relacjach, szczególnie między synem a ojcem, oraz o potrzebie wybaczania. Ellis opisuje własne stosunki z rodzicem, ukazując go w bardzo ciemnych barwach jako opętanego na punkcie statusu, brutalnego mężczyzny, który posłużył później za pierwowzór postaci Patricka Batemana, protagonisty „American Psycho”. Analogią do ich relacji jest z kolei sytuacja między dorosłym bohaterem a Robbym, synem, którego przed laty pisarz chciał się wyprzeć. Długotrwały proces wzajemnej akceptacji i przebaczenia oraz dojrzewanie prowadzącego do tego pory hulaszczy tryb życia Ellisa do roli głowy rodziny stanowią motyw główny powieści.

Toksyczne, niezwykle wiarygodne relacje w nowej dla Breta rodzinie, powracający problem narkotykowego uzależnienia oraz pozostający początkowo w tle wątek kryminalno-paranormalny tworzą specyficzną mieszankę. Tekst zawdzięcza sporo również świetnie nakreślonej, głównej postaci. Protagonista przypomina swym lekkomyślnym zachowaniem oraz poczuciem humoru Hanka Moody’ego, bohatera popularnego serialu „Californication”. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że to właśnie Ellis był inspiracją do kreacji wizerunku wiecznie pijanego pisarza, w którego rolę od kilku lat wciela się David Duchovny. Autor w świetny sposób oddał zagubienie swojej postaci w nowym dla niej świecie pełnym obowiązków, nudnych spotkań z nadopiekuńczymi rodzicami, problemów małżeńskich oraz presji wywieranej przez najbliższych i otoczenie, starających się na każdym kroku oceniać i klasyfikować nonkonformistycznego, nieporadnego i nieco zabawnego bohatera. Ucieczką od nich ponownie zaczyna być kokaina, alkohol i romans z dużo młodszą studentką, przez co koło się zamyka, a stosunki w rodzinie po raz kolejny stają się coraz cięższe. Bret nie jest jednak postacią statyczną – od początku powieści zmienia się kilkakrotnie pod wpływem coraz nowszych doświadczeń, potęgując wrażenie wiarygodności. 

„Księżycowy park” to tekst skonstruowany w niezwykle ciekawy sposób. Sprawnie łączy fikcję z prawdą, wątki osobiste z kryminalnymi oraz powieść obyczajową z elementami horroru i thrillera, ukazując wszechstronny wachlarz umiejętności pisarza. Dodatkowo rozważania autora na temat rodzinnych relacji oraz poszukiwanie odpowiedniej postawy w dorosłym życiu to tematy ponadczasowe.

sobota, 4 lutego 2012

Christian Kracht – Tu będę w słońcu i cieniu

Wojenna antyutopia

Powieści oparte na wydarzeniach historycznych, w których zostaje zmieniony ich dotychczasowy bieg, to świetne narzędzie, umożliwiające pisarzom dokładne przedstawienie nietypowych tez i przemyśleń. Skorzystał z tego szwajcarski pisarz, Christian Kracht, tworząc unikalną wizję targanej wojną Europy w tajemniczo zatytułowanej powieści "Tu będę w słońcu i cieniu".

Lenin, zamiast – jak uczy historia – wyjechać do Rosji, pozostaje w Szwajcarii i w 1917 roku wznieca komunistyczną rewolucję, przeistaczając ją w Socjalistyczną Republikę Szwajcarii, która zaczyna kolonizować Czarny Ląd i wdaje się w trwającą prawie sto lat wojnę z brytyjsko-niemiecką federacją. Bezimienny główny bohater, wysoko postawiony Afrykańczyk zindoktrynowany i wyszkolony przez Szwajcarów, dostaje rozkaz aresztowania pułkownika Brażyńskiego, znienawidzonego przez miejscowych ze względu na swoje pochodzenie Polaka, który opuścił Nowe Berno w niewyjaśnionych okolicznościach. Tropem uciekiniera protagonista rusza w kierunku Redity – potężnej plątaniny korytarzy wydrążonych w głąb Alp, stolicy i dumy Republiki.

Opowiedziana przez Krachta, wolno tocząca się historia, pełna jest niejasnych symboli, często surrealistycznych i onirycznych fragmentów przedstawiających wędrówkę bohatera przez wyniszczony wojną kraj. Główny wątek przeplata się ze wspomnieniami z młodości Afrykańczyka, wyjaśniając, w jaki sposób przebiegała kolonizacja Czarnego Lądu, indoktrynacja jego mieszkańców i wykorzystanie ich na potrzeby wieloletniego konfliktu. Autor roztrząsa kwestię przynależności narodowościowej, stawiając pochodzenie naprzeciw propagandowego wychowania i zastanawiając się, co ma większy wpływ na światopogląd i dalsze życie obywateli podbitych państw, czyniąc z tego motyw przewodni powieści.

Kracht z ogromną starannością wykreował świat, ukazując drobiazgowo skutki wieloletniej wojny, zarówno straty materialne, jak i duchowe – trwające od bardzo dawna starcia wyparły pojęcie pokoju z pamięci ludzi, którzy pogodzili się z obecnym porządkiem, traktując wojnę jako zło konieczne, oddziałujące na każdą dziedziną życia i będące symbolem opisywanych czasów.

Mieszanka rozmaitych kultur na kartach powieści nasuwa skojarzenie choćby ze "Żmiją" Sapkowskiego. Kracht, pomijając Szwajcarię, wspomina o wyludnionej na skutek niewyjaśnionej eksplozji Rosji, Azji pod panowaniem wojsk hindustańskich czy podbitej Afryce, której – ze względu na pochodzenie bohatera – poświęcono nieco więcej miejsca. Początkowo kolonizacja ukazana jest jako zjawisko pozytywne dla ubogiego do tej pory kontynentu, przynoszące kaganek oświaty, lepsze standardy życia i militarne szkolenie, które – będąc symbolem dobrobytu, kojarzonego głównie z majętnymi, europejskimi państwami – witane jest z entuzjazmem, szczególnie przez młodych. Z biegiem tekstu jednak ten idylliczny obraz zmienia się, ustępując miejsca okrutnej prawdzie.

Powieść napisana jest niezwykle surowym językiem. Autorowi udaje się utrzymać specyficzną atmosferę narracji, będącą subiektywnym spojrzeniem protagonisty, pełnym patetycznych, patriotycznych wniosków, w które jednak on sam zdaje się nie wierzyć od bardzo dawna.

"Tu będę w słońcu i cieniu" to powieść nasuwająca skojarzenie z Orwellowskim "Rokiem 1984" – arcyciekawa antyutopijna, eklektyczna wizja świata wyniszczonego wojną, która stała się sensem sama w sobie i osią wszelakich działań człowieka. Prosta, skromna fabuła i niezbyt wyszukani bohaterowie są jedynie pretekstem do ukazania nietypowego, choć niestety niezbyt obszernego (niecałe 110 stron) obrazu, dlatego też tekst w głównej mierze przeznaczony jest dla miłośników rozpracowywania mętnych symboli i intelektualnych potyczek. 

Pierwotnie publikowane w serwisie POLTERGEIST.

czwartek, 2 lutego 2012

Paweł Matuszek – Kamienna Ćma

Usłyszeć trzepot skrzydeł

Joseph Murphy napisał kiedyś, że podświadomość pomnaża wszystko, co zostaje jej powierzone. Z tymi słowami nie mógłbym nie zgodzić się Paweł Matuszek. „Kamienna Ćma”, zeszłoroczny, na ogół bardzo dobrze przyjęty debiut pisarza, uderza głównie w kwestie związane z meandrami umysłu oraz osobowością, ukazanymi jako wszechpotężne narzędzia tworzenia.

Bohaterem powieści jest Beddeos, strażnik szarej wieży stojącej na granicy tajemniczego cesarstwa. Wraz z mechanicznym towarzyszem, Tyfonem, zajmuje się wydawaniem glejtów i wody rzadko kiedy przemierzającym te tereny wizytatorom oraz rozmyślaniem nad istotą swego istnienia. Powód to nie lada, gdyż protagonista nie ma pojęcia, w jaki sposób znalazł się w tym wyalienowanym miejscu; nie pamięta też niczego od momentu pojawienia się w wieży, a jedyną wskazówką jest przeczucie, że ów pobyt jest swego rodzaju karą.

Matuszek w nietypowy sposób odwrócił dotychczasowy porządek. O ile do tej pory to świat kreował i wpływał na swoich bohaterów, o tyle w „Kamiennej Ćmie” to główna postać kształtuje i zmienia uniwersum do tego stopnia, iż w pewnym momencie czytelnik nie orientuje się, czy ma do czynienia z wyobraźnią Beddeosa, czy rzeczywistością. Ostatnie słowo nie bardzo zresztą pasuje do powieści. Fabuła pod względem budowy przypomina „Incepcję” Christophera Nolana. Poszczególne stany świadomości nakładają się na siebie, przez co realność wydaje się pojęciem abstrakcyjnym, a wszystko uzależnione jest od wędrówki, rozgrywającej się w podświadomości głównego bohatera, oraz walki z samym sobą. W efekcie powieść jest niezwykle ciężka w odbiorze, a jej zrozumienie wymaga nie lada skupienia i wyobraźni. Tej ostatniej w pewnością nie brakowało autorowi. Opisane miejsca, istoty, urządzenia i zjawiska oraz rządzące nimi zależności zaskakują mnogością oryginalnych pomysłów.

Tekst stawia mnóstwo trudnych pytań, związanych z rozmaitymi kierunkami filozoficznymi – od egzystencjonalizmu (marność człowieka w świecie, ukazana na przykładzie ostatnich żyjących ludzi, którzy – uzależnieni od potężniejszych od siebie istot – zmagają się z wyobcowaniem i brakiem sensu dalszego istnienia) po metafizykę, szczególnie kwestie związane z przyczynowością („Dlaczego kamień leży tam, gdzie leży?”) oraz istnieniem poddawanym wielokrotnie pod wątpliwość, wywołując u czytelnika dezorientację i zagubienie.

Konwencja fantasy była tylko narzędziem, za pomocą którego Matuszek rzeźbił swój twór, unikając jakichkolwiek definicji i sztywnych ram, kierując się wyłącznie ogromem wyobraźni. „Kamienna Ćma” to powieść wyjątkowa, acz trudna, pełna intelektualnych zagadek, wymagająca zmiany percepcji świata oraz niezwykłego skupienia od odbiorcy, chcącego rozumieć jej skomplikowaną budowę i filozoficzny wymiar.