środa, 5 września 2012

Michel Houellebecq – Poszerzenie pola walki


Houellebecq w sosie własnym

Kwestia debiutów bywa bardzo zróżnicowana. Niejednokrotnie pisarze wskakują na pierwsze miejsca sprzedaży świetnymi pozycjami, by następnie stopniowo obniżać pułap i serwować coraz gorsze książki. W przypadku Michela Houellebecqa mamy do czynienia z sytuacją nieco inną – „Poszerzenie pola walki” odstaje od późniejszych powieści autora.

Debiut francuskiego pisarza stanowi kwintesencję problemów poruszanych w kolejnych powieściach. Bohaterem jest trzydziestoletni, znudzony życiem informatyk (czyżby alter ego pisarza?), zmagający się z dnia na dzień ze świadomością bezsensu swojego istnienia. Jego ustami Houellebecq serwuje nam to, co dla twórczości francuza typowe – pełne pesymizmu przemyślenia, związane z istotą życia. Na wszystko przyjdzie nam patrzeć z dość gorzkiej (ostatnie słowo należy chyba do ulubionych fraz narratora) perspektywy – starzejącego się samotnika, stawiającego czoła powtarzającym się napadom depresji, jednocześnie desperacko łaknącego szczęścia, które zdaje się być mitem.  

Sporo miejsca poświęcone jest relacjom damsko-męskim. Narrator często ukazuje swoje uczuciowe niepowodzenia jako przyczynę obecnego wyzucia z emocji. Rozwodzi się również na temat wpływu rozwiązłości na późniejsze życie miłosne człowieka oraz kwestie związane z prawdziwością okazywanych uczuć, która – jego zdaniem – często bywa uwarunkowywana przez presję społeczną. Dużo jest również o samej seksualności, obrazowanej w szczególności na przykładzie jednego z kolegów z pracy bohatera, który – ślepo dążąc do zjednania sobie jak największej ilości kobiet – w ostateczności okazuje się na tym polu nieudacznikiem. Jego perypetie – choć momentami zabawne – pozostawiają przygnębiający posmak, szczególnie biorąc pod uwagę desperackie próby i ciągłą chęć do podejmowania kolejnych, z góry skazanych na porażkę wyzwań.

Kolejnym problemem, z jakim boryka się nieszczęsny narrator, jest świadomość starzenia się i nieuniknionej śmierci, która paradoksalnie z pewnym momencie wydaje się mu wybawieniem. Perspektywa uciekających lat jest dla postaci niezwykle przygnębiająca – zdaje sobie sprawę, że piękno i witalność, których tak zazdrości młodym, przeminęła bezpowrotnie, czego efektem jest potęgująca się z roku na rok nienawiść do wszystkich czerpiących z życia pełnymi garściami. Egzystencjalne wywody często przypominają Celinowską „Podróż do kresu nocy”, choć różni je sposób narracji – o ile autor „Życia na kredyt” rozwodził się na podobne tematy z dystansem i niekiedy humorem, Houellebecq pisze o śmierci i bezsensie życia niezwykle poważnie. Pragmatyczna, pozbawiona emocji narracja jest zresztą jednym z mocniejszych elementów tekstu – już w pierwszej powieści Francus odznacza się oryginalnym stylem, będącym pod mocnym wpływem minimalizmu.

Jedynym elementem, który utwierdza w przekonaniu, że pierwsza powieść nie zawsze musi być idealna, jest kierunek, w jakim podąża linia fabularna. Przez większość książki nie dzieję się nic specjalnego, a perypetie bohatera wydają się jedynie nudnawymi pretekstami do interesujących wywodów. W porównaniu choćby z „Cząstkami elementarnymi” wypada to niestety cokolwiek kiepsko.

Mimo tego debiutancką powieść Houellebecqa mogę z czystym sumieniem polecić każdemu, może z wyjątkiem osób borykających się, podobnie jak narrator powieści, z problemami natury depresyjnej – to świetna powieść, która jednocześnie potrafi już po kilku zdaniach zniechęcić do świata i odebrać resztki radości z życia, o ile takowa w ogóle istnieje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz