środa, 1 maja 2013

Justyna Bargielska – Małe lisy

Codzienność w krzywym zwierciadle

 
Już sama tematyka prozatorskiego debiutu Justyny Bargielskiej uświadamia, że mamy do czynienia z postacią wyjątkową, nieobawiającą się poruszyć najbardziej drażliwych czy delikatnych kwestii. Jedyną przeszkodą dla autorki mogło być znalezienie odpowiedniego języka, który pozwalałby swobodnie mówić o problemach takich jak poronienie czy zdrada małżeńska, odzierając je z pretensjonalnego patosu i powagi. Przeszkoda taka jednak w przypadku Bargielskiej-poetki wydaje się nie istnieć, czego dowodem jest najnowsza powieść pisarki.
 
W Małych lisach obcujemy z historią dwójki kobiet, które pozornie łączy jedynie romans z pewnym podwarszawskim nożownikiem. Jeśliby jednak przyjrzeć się bliżej, łatwo można dostrzec, że obie panie łączy dużo więcej. Przede wszystkim – mimo wszelkich różnic co do stylu życia – obie kobiety wydają się nadszarpnięte monotonią codzienności, która z biegiem czasu prowadzi do ich powolnej degrengolady, zarówno intelektualnej, jak i fizycznej. Bohaterki są zmęczone schematem życia, pozbawione sił, z biegiem lat coraz bardziej zgorzkniałe, cyniczne i pragmatyczne. Jednocześnie jednak nie tracą wiary w możliwość zmiany, a idealną okazją, by takowej doświadczyć, staje się przelotny romans z człowiekiem niebezpiecznym i nieprzewidywalnym, jak również pociągającym, tajemniczym i pełnym żywotności; osobnikiem stanowiącym dokładne przeciwieństwo poukładanego, hermetycznego świata obu kobiet, pragnących powiewu chaosu i spontaniczności.
 
Warto zwrócić uwagę na świetnie skonstruowane postaci, w szczególności Magdę. Dwudziestopięcioletnia mężatka i matka dwójki dzieci mimo młodego wieku jest kobietą emocjonalnie wypaloną. Jej relacje z mężem przypominają ciągnącą się przez wieczność, niezbyt udaną i nudną randkę, miłość do dzieci natomiast, będąca jedynym żarliwym uczuciem bohaterki, pozostaje w tle, zagłuszona przez problemy związane z wychowaniem i opieką nad nimi. Potęgująca się z dnia na dzień monotonia sprawia, że kobieta postrzega świat przez pryzmat ironii i czystego pragmatyzmu, utraciwszy kompletnie radość z życia, a nawet chęć jej poszukiwania i doświadczania. Na przykładzie Magdy Bargielska nakreśla niezwykle sugestywny i autentyczny obraz współczesności – czarno-białej rzeczywistości, wypełnionej masą pozbawionych sensu czynności; życia niedającego spełnienia i nieoferującego nic ponad samo egzystowanie. Pod względem narracji i wspomnianego postrzegania świata bohaterki Małych lisów przywodzą na myśl prozę Chucka Palahniuka – Bargielska, podobnie jak Amerykanin, operuje czarnym humorem, wplatając go często w kwestie, które aż proszą się o powagę i namiastkę szacunku, z czym spotkać mogliśmy się już w Obsoletkach. Groteskowość uwag, jakie padają z ust bohaterek Małych lisów, również przypomina twórczość autora słynnego Fight Clubu, w szczególności lekceważenie poważnych życiowych tragedii czy czynienie ich przedmiotem żartów.
 
Wracam, na ławce siedzi kobieta z wózkiem. Nakrywa budkę wózka pieluchą, wiem, że przed słońcem, ale robi to tak, jakby chciała ukryć przed światem swoje bardzo brzydkie i bardzo chore dziecko, które trzeba zasłonić jak kanarka. […] Znaczy, zobaczę się z moim chłopakiem dopiero w przyszły czwartek (Bargielska J.: Bach for my baby, wyd. Czarne, Wołowiec 2014, str. 18.).
 
Powyższy cytat jest zarówno przykładem wspomnianej groteskowości, jak i rozbudowanej wyobraźni pisarki, która – jak przystało na powieść o niespełnionych marzeniach i nikłych nadziejach – pełni ważną rolę. Książka wypełniona jest onirycznymi, często surrealistycznymi obrazami, będącymi świadectwem wątpliwej kondycji psychiczno-emocjonalnej bohaterek. Pragnąć od życia czegoś więcej, oddają się one czynnościom oferującym przyjemność lub wyjście z opresji – masturbacji czy marzeniom, choćby o chwilowej ucieczce od obowiązków rodzicielskich poprzez zniknięcie wraz z wodą w odpływie wanny.
 
Można odnieść wrażenie, że w Małych lisach autorka posługuję się prozatorską formą języka, z którym spotkaliśmy się w tomiku Bach for my baby. Przede wszystkim mam na myśli charakterystyczny stosunek do świata, jaki prezentuje podmiot liryczny większości wierszy tegoż zbioru. Wszechobecny dystans i ironia, protekcjonalne traktowanie mężczyzn, ukazanych jako infantylne, pozbawione wyższych możliwości intelektualnych stworzenia; czy ambiwalentny stosunek do potomstwa – z jednej strony obdarowywanego miłością, z drugiej będącego ogromnym ciężarem – momentami przypominają kalkę poniektórych komentarzy, zawartych w wierszach wspomnianego zbioru.
 
Ponadto pisarka operuje zabawami lingwistycznymi podobnymi do tych, które także poznać mogliśmy, czytając wcześniejsze wiersze – słownych gier w powieści jest cała masa; Bargielska zdaje się bazować na języku potocznym, przekształcając jego skostniałe i utarte formy, by nadać im często nowe znaczenie lub nietypowy wydźwięk. Co więcej, język, jakim posługują się bohaterki, jest niezwykle naturalny – pełno w nim niejasności, popularnych błędów składniowych, co w efekcie daje wrażenie autentyczności rozmów czy wypowiedzi postaci, upodabniając je do zwykłej "babskiej pogaduchy".
 
Małe lisy to sugestywny, momentami przygnębiający przegląd naszej rzeczywistości, doprawiony solidną dawką ironii i czarnego humoru. Nareszcie śmiało można powiedzieć, że mamy pisarkę, która zarówno problemy kobiet, jak i ich sposób patrzenia na świat potrafi ująć w słowa tak zgrabnie, a jednocześnie naturalnie. W efekcie otrzymujemy współczesny obraz płci pięknej we wszystkich jej odcieniach, nawet jeśli jest on zanurzony głęboko w szarości dnia powszedniego.

Recenzja pierwotnie publikowana w serwisie Gildia.pl.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz