niedziela, 29 stycznia 2012

Feliks W. Kres – Strażniczka istnień

Wszystko, tylko nie kres Kresa

Który pisarz przy swoim talencie potrafi być na tyle egoistyczny, by napisać kilka świetnych cykli, a następnie zniknąć z kręgu regularnie tworzących fantastów, pozostawiając u czytelnika wrażenie niedosytu? Mowa oczywiście o Feliksie W. Kresie, autorze szczytowych tytułów polskiej fantastyki, takich jak „Król Bezmiarów” czy „Klejnot i Wachlarz”, które uczyniły pisarza jednym z najbardziej cenionych na rodzimej scenie.

Mimo że to „Cykl szereski” jest ajbardziej rozbudowaną i docenianą serią autorstwa Kresa, dużo ciekawiej pod względem atmosfery wykreowanego świata prezentuje się saga „Piekła i szpady”, inspirowana – jak wskazuje choćby tytuł – opowieściami przygodach muszkieterów, szermierzy czy piratów umiejscowionymi w XVII-wiecznych realiach. „Strażniczka istnień” to pierwsza część tej serii, sięgająca swymi wydarzeniami wiele lat wstecz od rozpoczęcia akcji dwóch kolejnych tomów.

Podobnie jak w całym cyklu, także i tutaj główną rolę odgrywa Egaheer – tajemniczy byt starszy od bogów, definiujący siebie bardziej jako zjawisko niż jakąkolwiek istotę, przejmujący ludzkie bądź zwierzęce ciała (zazwyczaj płci żeńskiej), wypierając z nich duszę właściciela. „Strażniczka…” przenosi nas do Starej Ziemi Heastseg, porośniętej pierwotną puszczą krainy, gdzie ingerencje człowieka są znikome, a pradawne, baśniowe stworzenia ustanawiają i egzekwują własne, okrutne prawa. Fabuła powieści przybliża losy ponownego nadejścia Egaheer, choć słowo „powieść” może się wydać nieadekwatne. Tekst liczy niecałe 200 stron i przypomina rozbudowane opowiadanie, szczególnie że mamy do czynienia tylko z jednym wątkiem. Objętość to jednak jedyny mankament „Strażniczki…”. Cała reszta to stary, klasyczny Kres w najlepszym wydaniu – świetnie zarysowani, wiarygodni bohaterowie, niezwykła konstrukcja świata pełnego rozmaitych symboli i alegorii (pomysł na Egaheer po raz kolejny wywołuje mimowolny odruch zdjęcia nakrycia głowy) oraz wartka akcja. Ta ostatnia jest zresztą dużo bardziej dynamiczna niż w kolejnych dwóch tomach, gdzie autor kładł duży nacisk na drobiazgowe opisy i oddanie realiów majestatycznego Valaquet, kosztem przeciągania historii w nieskończoność.

„Strażniczka istnień” to kolejna historia próbująca potwierdzić tezę, iż natura rządzi się własnymi prawami i żadna ludzka ingerująca z zewnątrz nie ma szans zmiany odwiecznego porządku. Poza tym jest to świetnie napisane fantasy, stanowiące interesujący prequel do kolejnych, bardziej rozbudowanych tomów. Pozostaje mieć nadzieję, że to nie kres Kresa i jeszcze nie raz przyjdzie nam spotkać ulubionych bohaterów, oddając się ponurym, acz pełnym klimatu opowieściom.

środa, 25 stycznia 2012

Isaac Marion – Ciepłe ciała

O zgniłych trendach w literaturze

Po głośnym sukcesie sagi "Zmierzch" autorstwa Stephenie Meyer żaden zakochany wampir, wilkołak czy inne wynaturzenie nie jest w stanie zaskoczyć czytelnika. Najnowszą pozycją opartą na tego typu motywie są "Ciepłe ciała" Isaaca Mariona, który z kolei postanowił wykorzystać stosunkowo współczesny mit, czyniąc zombie głównym bohaterem powieści.

Autor przenosi nas do postapokaliptycznego świata nadszarpniętego w przeszłości tajemniczą katastrofą, w efekcie której pojawiła się zaraza przemieniająca ludzi w krwiożercze istoty rodem z "Jestem legendą" Richarda Mathesona. Ci, którzy zdołali przetrwać, chronią się w wydzielonych Twierdzach, starając się uniknąć nieszczęśliwego losu pozostałych. Jeden z umarłych, bezimienny protagonista i narrator powieści nazywający siebie po prostu R (od pierwszej litery swego zapomnianego imienia), podczas polowania spotyka Julie. Pożarłszy uprzednio jej chłopaka, Perry’ego, zombie wchłania także jego wspomnienia, w wyniku czego postanawia ocalić kobietę przed śmiercią, zabierając ją na zamieszkałe przez siebie i pozostałych Martwych lotnisko. W miarę upływu czasu ta nietypowa znajomość rozkwita coraz bardziej, zmieniając przy tym dotychczasowe (nie)życie głównego bohatera.

Autor przez całą powieść przeplata główny wątek onirycznymi wizjami przedstawiającymi sceny z życia wspomnianego Perry’ego, oglądane oczyma R. Ogólnie rzecz biorąc, fabuła niczym nie urzeka – łatwo przewidzieć kolejne losy postaci, a przetwarzany po raz setny wątek miłości do odmieńca przyprawia o mdłości: znów czytelnik ma do czynienia z "potworem o złotym sercu, innym niż jego współbracia" oraz banalnymi do przewidzenia schematami typu "brak akceptacji otoczenia dla rodzącego się nowego, wspaniałego uczucia". Do ostatecznego szczytu zwątpienia doprowadza diablo naiwne, patetyczne zakończenie z wymuszonym ckliwym happy endem.

Stworzony przez Mariona świat pełen jest również niekonsekwencji. Począwszy od mgliście wyjaśnionej katastrofy, mającej doprowadzić Ziemię do ukazanego w powieści stanu, skończywszy na idiotycznej strukturze społeczności zombie, z której wywodzi się główna postać. Autor, najwyraźniej chcąc jak najdokładniej ukazać hierarchię i środowisko Martwych, opisuje detale takie jak ceremonie ślubne pomiędzy zmarłymi, adoptowanie przez nich dzieci, rytuały i codzienne obyczaje. Efektem tego jest masa absurdów – po co zmarłym związki czy wychowankowie, skoro są pozbawieni empatii i nie mają potrzeb seksualnych? Dlaczego też R przypomina sobie fragmenty W drodze, skoro nie pamięta nawet tak podstawowych kwestii ze swego wcześniejszego życia jak własne imię? Ba! – chwilami zdolny jest nawet porównywać się do głównego bohatera powieści Kerouaca. Tego typu pozostawionych bez odpowiedzi pytań jest dużo więcej.

Czy można zatem powiedzieć coś pozytywnego o Ciepłych ciałach? Tak, przynajmniej jeśli chodzi o warstwę językową. Styl Mariona, mimo że powieść to jego debiut, wydaje się interesujący – pierwszoosobowa narracja ubrana jest w lakoniczne, wyzute z emocji (przynajmniej przez lwią część książki) zdania. Pisarzowi, dzięki bardzo subiektywnej narracji, udało się w ciekawy sposób ukazać świat widziany z perspektywy zombie: brak zrozumienia wielu kwestii, setki często zupełnie ze sobą niepowiązanych myśli, zimna kalkulacja i cyniczne spojrzenie na rzeczywistość. Język ciekawie współgra z kreacją protagonisty – postać nabiera głębi i do pewnego momentu sprawia wrażenie dobrze skonstruowanej. Wtedy jednak pojawia się wątek miłosny, związana z nim naiwna przemiana i pozostałe typowo romansowe banały niszczące początkowy efekt. Pozostali bohaterowie wypadają już dużo gorzej – Julie to klasyczna amerykańska nastolatka, która kilka dni po tym, jak R wraz z innymi zombie uśmierca jej znajomych, rozmawia z nim, jak gdyby nigdy nic. Mało tego – zaczyna nawet odczuwać sympatię do gnijącego potwora (!). Męczących schematów – takich jak choćby delikatnie stuknięta najlepsza przyjaciółka Julie czy nieumiejący zaakceptować nietypowego związku ojciec – pojawia się dużo więcej.

Nazwanie "Ciepłych ciał" literaturą najniższego rzędu byłoby nie na miejscu – tekst ma kilka pozytywnych elementów, takich jak styl czy przedstawiony w ciekawy sposób kontrast pomiędzy żywymi i umarłymi, ukazujący w złym świetle rozwój cywilizacji i coraz szybsze tempo życia – czynniki, które niekiedy zmieniają żywych ludzi w bardziej martwych niż rozkładające się zombie. Niestety, autor, najwyraźniej kierując się popytem, poszedł w stronę tandetnego romansu, nie przykładając się do pozostałych aspektów utworu, skutkiem czego losy bohaterów są słabo przemyślane, oni sami sztampowi, a wątek miłosny aż roi się od banałów, rozmywając początkowe wrażenie oryginalności tekstu. 

Pierwotnie publikowane w serwisie POLTERGEIST.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

George R. R. Martin – Gra o tron

Korona dla Martina 

Świetnym przykładem tego, jak bardzo filmowe adaptacje mogą wpłynąć na odbiór literackiej twórczości, jest Cormac Mccarthy, który przez większą część swego życia był znany tylko w niektórych kręgach. Po ekranizacji takich hitów jak „Droga” czy „To nie jest kraj dla starych ludzi”, zyskał szeroką popularność, a jego teksty są wznawiane nieprzerwanie. Podobnie sytuacja ma się z „Grą o tron” Martina – owszem, powieści w kręgach fantastów była znana od dłuższego czasu, ale dopiero serialowa interpretacja autorstwa HBO wywołała boom na twórczość amerykańskiego pisarza.

W przeciwieństwie do sporej liczby autorów fantasy, kojarzonych dość często z infantylnością, Martin serwuje czytelnikowi wizję surową, pozbawioną altruistycznych bohaterów, przewidywalnych decyzji i bajkowej atmosfery. Zamiast tego mamy obrazy przemocy, zdrady, kazirodztwa i wszechobecnej nieufności. Autor, jak sam przyznaje, konstruował swoje uniwersum wzorując się na XVII-wiecznej Anglii. Potwierdza to choćby podobny system feudalny, oparty na przyznawaniu ziem i tytułów, rozgrywająca się wówczas wojna domowa, a nawet podobieństwa nazwisk poszczególnych rodów. Dzięki temu tekst przypomina bardziej powieść historyczną niż fantastyczną, tym bardziej, że elementy tej drugiej, przynajmniej początkowo, pojawiają się w filigranowej postaci, najczęściej w formie opowieści o dawnych dziejach, uznawanych nawet przez bohaterów za niezbyt autentyczne. 

Historia opowiada o wydarzeniach związanych z machinacjami wokół królewskiego tronu Zachodnich Krain. Po tajemniczej śmierci Królewskiego Namiestnika obecny władca, Robert Baratheon, przybywa z wizytą do dawnego towarzysza broni, Eddarda Starka, obecnego pana północnej części Krain, oferując przyjacielowi świeżo zwolnione stanowisko. Ned, nie mając wyboru, godzi się z wolą króla i wyrusza wraz z jego świtą do stolicy, gdzie częściej niż przyjazną twarz spotyka zakamuflowanych wrogów, a intryga goni intrygę. 

Martin przedstawia wydarzenia z perspektywy kilku postaci, dając obraz różnych stron konfliktu – wspomnianych Starków, podstępnych Lannisterów czy rodzeństwa Targaryenów, wygnanych przed laty członków panującej wówczas rodziny, będących prawowitymi następcami tronu. Fabuła pełna jest skomplikowanych zwrotów akcji, praktycznie każdy rozdział natomiast posuwa rozwój wydarzeń do przodu, skutkiem czego pisarz uniknął niepotrzebnych zapychaczy, mimo iż powieść liczy prawie osiemset stron. Narracja z perspektywy kilku stronnictw ukazuje też, jak barwny i skomplikowany jest świat, stworzony przez Martina. Odmienne zwyczaje, motywacje i religie poszczególnych rodów, nietypowy sposób życia oraz obyczaje dzikich Dothraków, surowość członków strzegącej północnej część Królestwa Nocnej Straży – wszystko to jest zaledwie cząstką niezwykłego uniwersum, które z rozdziału na rozdział prezentuję się coraz okazalej.

O bohaterach również nie można powiedzieć złego słowa. Każdy jest na tyle charakterystyczny, że nie może być mowy o trudnościach w odróżnieniu ich od siebie. Począwszy od będącego w centrum pierwszego tomu Eddarda, poważnego i twardego władcy północy, poprzez niesfornego, nieco karykaturalnego i krzykliwego Króla, skończywszy na ich najmłodszych potomkach (nieokrzesanej Arayi czy aroganckim Joffrey’u) wszyscy prezentują się wyjątkowo ciekawie. Daleko im również do jednowymiarowości, tak więc nawet członek przedstawionego w złym świetle rodu Lannisterów, karzeł Tyrion, potrafi zdobyć się na gest przyjaźni, a ukazany początkowo pozytywnie syn protagonisty jest w stanie zapłonąć ogniem nienawiści.

„Gra o tron” to powieść wyjątkowa i obowiązkowa dla każdego, kto określa się mianem miłośnika fantasy. Każdy element opowiedzianej przez Martina historii stoi na najwyższym poziomie – postaci, fabuła, świat – na ich cześć można wyśpiewywać peany. Tę książkę trzeba przeczytać!

piątek, 20 stycznia 2012

Umberto Eco – Cmentarz w Pradze

 O intrygach zmarłej epoki

Czy znany powszechnie bieg historii rzeczywiście jest zgodny z prawdą? Fakt ten podaje w wątpliwość Umberto Eco, którego „Cmentarz w Pradze” nawiązuje do okoliczności powstania głośnych „Protokołów Mędrców Syjonu”, dokumentu opisującego rzekome plany opanowania świata przez Żydów.

Najmocniejszym elementem powieści nie są zagmatwane spekulacje, intrygi czy polityka, ale postać głównego bohatera. Simone Simonini to były szpieg, kolaborant, donosiciel i sabotażysta, odgrywający jedną z głównych ról przy powstawaniu wspomnianych „Protokołów…”. Dożywszy sędziwego wieku, postanawia spisać swoje wspomnienia sprzed ponad czterdziestu lat w formie pamiętnika. W pierwszej chwili w oczy rzuca się jego prywatne spojrzenie na świat, zakrzewione jeszcze przez dziadka o wyjątkowo skrajnych poglądach. Simonini to stuprocentowy rasista i antysemita, a prócz tego dwulicowiec darzący nienawiścią prawie wszystko i wszystkich: Kościół i jego pokrewne (szczególnie jezuitów), kobiety (szczególnie lekkich obyczajów) oraz związane z nimi uciechy cielesne, Niemców, Włochów i tak dalej – można by wymieniać bez końca. Mimo pozorów, jakie może stwarzać, rzeczona niechęć starego intryganta do otoczenia jest jednym z najzabawniejszych elementów powieści. Bohater, wyjawiając przed czytelnikiem swoje irytacje, raczy go masą komicznych komentarzy, zazwyczaj opartych na zabobonach i niezbyt wiarygodnych poglądach, wzbudzających częściej uśmiech niż oburzenie. Narracja tekstu występuje niestety w trzech odmianach, przez co tylko przez pewną część „Cmentarza…” mamy okazję obserwować wydarzenia z punktu widzenia Simoniniego – perspektywy najciekawszej, przepełnionej niezwykle barwnym subiektywizmem. Całość uzupełnia erudycyjny język autora i drobiazgowe zobrazowanie schyłku XIX wieku – czasów, w których wyraz „antysemityzm” uchodził za eufemizm, a nienawiść do Żydów była na porządku dziennym.

Powieść pełna jest intryg, knowań, zdrad, spisków i oszustw, wśród których powracającym tematem są Żydzi i ich (domniemane) dążenie do szeroko zakrojonego przejęcia władzy. Autor, ukazując genezę powstania słynnego dokumentu, mającego kilkadziesiąt lat później posłużyć za inspirację samemu Hitlerowi, miesza prawdziwą historię z przygodami fikcyjnej postaci, jednocześnie cały czas trzymając się powszechnie znanego biegu dziejów. Historyczne tło nie tylko pogłębia wrażenie autentyczności fabuły, ale umożliwia również sporą liczbą spotkań z autentycznymi postaciami, takimi jak choćby Aleksander Dumas, Sigmund Freud czy Matwiej Gołowiński. Chaotyczne perypetie bohatera, wypełnione kolejnymi zmianami obozów i skomplikowanymi matactwami, w połączeniu z nietypowym sposobem przedstawienia wydarzeń w gruncie rzeczy czynią powieść momentami trudną i wymagającą skupienia. Z pomocą przychodzi jednak autor, serwując na samym końcu w formie tabeli uporządkowany chronologicznie przebieg zdarzeń.

„Cmentarz w Pradze” to tekst nietypowy, zahaczający o powieść historyczną, a także kryminalno-szpiegowską. Teorie spiskowe i polityczne interpretacje to jednak nie wszystko, co ma ona do zaoferowania. Warto zwrócić uwagę choćby na świetny język czy postać oryginalnego, ekscentrycznego i nieco komicznego głównego bohatera, by dostrzec w książce Eco niewątpliwy potencjał.

Pierwotnie publikowane w serwisie Gildia.pl.

wtorek, 17 stycznia 2012

Zygmunt Miłoszewski – Uwikłanie

Warto zostać uwikłanym

Wydana po raz pierwszy w 2007 roku powieść Zygmunta Miłoszewskiego "Uwikłanie" odbiła się szerokim echem zarówno w kraju, jak i za granicą, zbierając wszędzie bardzo wiele pozytywnych komentarzy. Niedawno ukazała się również filmowa adaptacja kryminału, która przyniosła mu dodatkowy rozgłos i świetną okazję do kolejnego wydania. Co przesądziło o niewątpliwym sukcesie książki?

Pozytywnych elementów jest wiele, a jednym z nich jest elektryzująca fabuła, która rozpoczyna się, jak na ten gatunek, wręcz banalnie – odkryciem zwłok, ale szybko nabiera złożoności. Henryk Telak, jeden z pacjentów pewnego znanego psychiatry, zostaje znaleziony martwy. Sprawę morderstwa, o którym świadczy choćby rożen wbity głęboko w oko ofiary, bada prokurator, Teodor Szacki. Jedyny trop to tajemnicza terapia ustawień, której denat poddawał się na kilka miesięcy przed śmiercią, polegająca na odgrywaniu przez uczestników sesji poszczególnych członków rodziny i otoczenia badanego. Czy wytworzone w ten sposób emocje mogłyby pchnąć do zbrodni którąś z osób biorących udział w eksperymencie? W zalewie pytań śledztwo prowadzone przez Szackiego komplikuje się jeszcze bardziej, gdy okazuje się, iż rozpracowywana zbrodnia może mieć związek z zabójstwem popełnionym przed osiemnastoma laty.

Autor prowadzi akcję po mistrzowsku, łącząc zgrabnie główny wątek z pobocznymi śledztwami oraz osobistymi historiami, dzięki czemu całość jest różnorodna, a czytelnik nie czuje się znudzony nawet przez chwilę. Dzięki suspensowi zakończenie sprawia mocne wrażenie, docenić też trzeba drobiazgowe zobrazowanie przebiegu dedukcji głównego bohatera – dokładność jego końcowej wypowiedzi sprawia wrażenie wręcz wzorowanej na tych z powieści o Herkulesie Poirot. Tłumacząc, w jaki sposób doszedł do sedna zagadki, bohater łączy szczątkowe ilości zawartych w tekście informacji z faktami niedostępnymi czytelnikowi, potęgując jego zaskoczenie.

Największym atutem "Uwikłania" pozostaje jednak postać głównego bohatera, bez której powieść pozostałaby jedynie przeciętnym, niezapadającym na dłużej w pamięć kryminałem. Teodor Szacki to zwyczajny trzydziestopięciolatek dzielący czas pomiędzy obowiązki w pracy a role ojca i męża, który próbuje ciągle polepszyć swoją sytuację finansową, ma mnóstwo zabawnych wad i problemów, własne poglądy i nadzieje na przyszłość. Czyni to postać bardzo autentyczną i głęboką, a także udowadnia, że protagonistą tego typu powieści nie zawsze musi być twardziel policjant, mający problemy z alkoholem i tego typu używkami.

Szacki to bohater emocjonalnie wypalony, zmęczony wielkomiejskim życiem i wieloletnim związkiem, łaknący przede wszystkim zmian. Z tego głównie powodu wdaje się w romans z dużo młodszą od siebie dziennikarką, co owocuje bardzo ciekawym i niezwykle wiarygodnym wątkiem miłosnym, będącym świetnym urozmaiceniem prowadzonego śledztwa, a nie jedynie nudnym zapychaczem. Na szczególną uwagę zasługują także relacje protagonisty z otoczeniem – czy to z wieloletnią żoną, córką, kolegą z pracy czy też nowo poznaną kochanką. Każda rozmowa sprawia wrażenie naturalnej, natomiast dialogi dotyczące śledztwa to błyskotliwe, cięte, przewrotne i zazwyczaj niepozbawione humoru wymiany zdań.

Autor pisze z dużą lekkością, umożliwiając odbiorcy łatwe zanurzenie się w meandrach wydarzeń. Dużo miejsca poświęca Warszawie, ale nie aż tak dużo, aby przysłoniło to kryminalną fabułę (co ma miejsce na przykład w "Złym" Leopolda Tyrmanda). Pisarz przedstawia po trochu wiele rozmaitych środowisk, dając jaśniejszy obraz miasta. Dodatkowo każdy rozdział rozpoczyna krótka nota prasowa, zawierająca podstawowe informacje z danego dnia, co sprawia, że stolica wręcz tętni własnym życiem i pozostaje interesującym tłem dla opisanych wydarzeń.

"Uwikłanie" to powieść w pełni zasługująca na swój rozgłos i pozyskane nagrody. Miłoszewski w świetny sposób połączył oryginalny pomysł na kryminalną intrygę z pasjonującymi i bardzo wiarygodnymi wątkami osobistymi, otrzymując w efekcie tekst na skalę międzynarodową. Pozostaje liczyć na równie wysoką formę w kolejnych tomach, a być może Teodor Szacki zostanie polskim Myronem Bolitarem czy Mikaelem Blomkvistem. Szanse są spore! 

Pierwotnie publikowane w serwisie POLTERGEIST.

środa, 11 stycznia 2012

Herman Melville – Moby Dick


Cała naprzód!

Pitagoras powiedział kiedyś, że „wszystko to, co człowiek zwierzęciu wyrządził, spadnie z powrotem na człowieka”. Biorąc pod uwagę losy bohaterów „Moby Dicka”, niezwykle popularnej powieści Hermana Melville’a, można śmiało przyznać rację greckiemu filozofowi – los bywa mściwy.

Tekst opowiada o starciu człowieka z siłami natury, potężnymi na tyle, by nie dać swemu przeciwnikowi nawet szans na zrozumienie własnej, pokrętnej logiki. Książka rozpoczyna się w momencie, gdy Izmael, początkujący żeglarz, postanawia wraz z nowo poznanym przyjacielem wziąć udział w wyprawie wielorybniczej. Pech chciał, że trafia na statek ponurego kapitana Ahaba, opętanego rządzą zemsty na słynnym Moby Dicku, wyjątkowym i potężnym Białym Wielorybie, który w przeszłości okaleczył zarówno ciało, jak i dumę starego „wilka morskiego”.

Przez większą część utworu Izmael pozostaje w tle, pełniąc jedynie rolę narratora. Postacią, na której koncentruje się autor, jest natomiast Ahab. Jego na wpół szalona postawa to niezwykle dogłębne studium determinacji, nienawiści i poświęcenia, wynikających z zaślepienia rządzą zemsty. Dla kapitana „Pequoda” słynny wieloryb urasta do rangi nemezis, będącej absolutnym celem jego marnej egzystencji. Autor świetnie oddaje obsesję bohatera na punkcie zabicia rzeczonego lewiatana, nawet za cenę życia własnego i całej załogi. Tak oto wyłania się obraz genialnego kapitana, nawigatora i wyjątkowo charyzmatycznego dowódcy, który na skutek swego opętania utracił jednak zdolność empatii i zdrowy rozsądek. Jego walka z przeznaczeniem symbolizuje bezsens sprzeciwiania się siłom, będącym poza zasięgiem ludzkiego umysłu i zdolności, przywodząc na myśl pewien cytat ze „Starego Testamentu” – marność nad marnościami i wszystko marność. Odniesień do biblii zresztą pojawia się sporo, jak choćby imiona wielu bohaterów.

„Moby Dicka” nie należy traktować jak powieści przygodowej, gdyż jako taka wypada kiepsko. Akcja bardzo często jest spowalniana, ustępując miejsca pokaźnym opisom, poświęconym wielorybom w każdym ich aspekcie – od budowy anatomicznej czy całej masy nietypowych zwyczajów, poprzez wizerunek gatunku w literaturze i sztuce, skończywszy na technikach polowań na te niezwykłe istoty. Prócz tego narrator opisuje monotonne życie na łajbie, zwyczaje załogi oraz rzadkie spotkania z innymi okrętami – wszystko to interesującym, pełnym alegorii i porównań do historycznych wydarzeń, miejsc czy postaci, erudycyjnym językiem, który momentami może jednak wydać się nieco ciężki ze względu na sporą ilość fachowego słownictwa, związanego z marynistyką czy cetologią.

„Moby Dick” to drobiazgowa analiza stanu wewnętrznego jednostki opętanej rządzą zemsty, a także pokaźny zbiór informacji dotyczących waleni oraz polujących na nie w XIX wieku wielorybników. Pozytywna, wręcz sangwinistyczna narracja świetnie kontrastuje w ponurą atmosferą powieści, czyniąc tekst wyjątkowym i godnym polecenia każdemu, kogo nie odrzuci brak fabularnych „fajerwerków”.


Poniżej numer, który przez przypadek towarzyszył mi podczas czytania finałowej części powieści, świetnie się z nią komponując :)

czwartek, 5 stycznia 2012

Podsumowanie roku 2011

Podsumowanie 2011 - Sławomir 'Villmar' Jurusik

Rok 2011 rokiem reedycji. Szczególnie mile zaskoczyło wydawnictwo Rebis, za sprawą którego ukazały się na nowo najgłośniejsze z powieści Philipa K. Dicka – wielu miało okazję odświeżyć sobie czy też, jak w moim przypadku, dopiero poznać klasyki takie jak Valis, Boża inwazja albo Ubik. Poznańskie wydawnictwo nie zapomniało również o Anne Rice, dzięki czemu mieliśmy okazję ujrzeć w nowej odsłonie dwie wczesne powieści autorki – Krzyk w niebiosa oraz Mumię – które, choć zepchnięte swego czasu na bok przez bestsellerowe Kroniki wampirów, prezentują szczytową formę amerykańskiej pisarki. Zarówno mistrzowsko oddane epoki (XVIII-wieczne Włochy w Krzyku… i XIX-wieczna Anglia w Mumii), jak i wielowymiarowe postacie sprawiają, że książki te można śmiało postawić obok pierwszych tomów wspomnianych Kronik….

Inaczej sytuacja ma się z najnowszymi powieściami Rice, które ukazały się dzięki wydawnictwu Otwarte – obydwa tomy opowiadające o przygodach nawróconego przez swojego Anioła Stróża mordercy, Toby'ego O'Dare'a, nie porywają. Każda część oparta jest na podobnym schemacie, historyczne realia nie są już tak głęboko zobrazowane, jak we wcześniejszych powieściach pisarki, a postacie irytują plastikowym altruizmem. Fakt, że nowsze książki Rice nie dorównują swoim poprzednikom, nie świadczy najlepiej o kierunku rozwoju pisarki i popycha do gorzkich refleksji na jej temat. W temacie reedycji warto również wspomnieć o powieści Tytus Groan autorstwa Mervyna Peake'a, absolutnym klasyku literatury fantasy, oraz Krabacie, Preusslerowskiej reinterpretacji dość popularnej, łużyckiej legendy.

Miłośnicy thrillerów również nie powinni mieć powodów do narzekań – począwszy od kilku niezłych tekstów, zahaczających o powieść psychologiczną (świetne Myszy i koty oraz wstrząsające Oko za oko) poprzez masę tradycyjnych dreszczowców, jak Podwójne życie Olivera Harrisa czy klimatyczny Król mieczy Nicka Stone'a, skończywszy wreszcie na mocno obyczajowym Dallas '63 Kinga, przywodzącym na myśl jego największą do tej pory sagę, Mroczną Wieżę (głównie poprzez motyw podróży w czasie i rozbudowany wątek miłosny) – sporo interesujących i, co ważniejsze, różnorodnych tytułów, nawet najbardziej wybredny czytelnik powinien znaleźć coś dla siebie.

W kraju również działo się sporo. W czerwcu Piekara zafundował kolejny (ósmy już!) tom inkwizytorskiej sagi; pierwszą powieść, której przynajmniej po części udało się przełamać dotychczasową schematyczność serii. Kolejną ciekawą propozycją Fabryki Słów było wydane w czerwcu Tae ekkejr!, oparta na dialogach powieść drogi, będąca przyjemnym powrotem do zdominowanego przez elfy, krasnoludy, magię i miecz fantasy. Miłym zaskoczeniem było również wydane miesiąc później przez Oficynkę Fatum – osadzony w świetnie zarysowanych realiach XVII-wiecznego Gdańska zbiór kryminalnych opowiadań Piotra Rowickiego, będących pełną czarnego humoru wiwisekcją ciemnej strony ludzkiej natury.

Krótko mówiąc – było ciekawie, choć bez wielkich rewelacji. Pozostaje liczyć, że te przyniesie zbliżający się wielkimi krokami Anno Domini 2012, czego zarówno autorom, sobie, jak i pozostałym czytelnikom życzę.

Pierwotnie publikowane w serwisie POLTERGEIST.

środa, 4 stycznia 2012

Krabat - Otfried Preussler

Legenda Łużyc

Przykłady na to, iż fantasy w dużym stopniu czerpie pomysły z rozmaitych ludowych opowieści i podań, można by wymieniać bez końca. Również tereny środkowej Europy obfitują w masę starych, pasjonujących historii jak choćby łużycka legenda o Krabacie, którą w zbeletryzowanej formie postanowił przedstawić niemiecki pisarz, Otfried Preussler.

Tytułowy bohater to czternastolatek, który po śmierci rodziców prowadzi włóczęgowski tryb życia. Pewnej nocy, w śnie słyszy głos namawiający do udania się w stronę młyna na Koźlim Brodzie. Mimo, iż z niewiadomych przyczyn wszyscy unikają wspomnianego miejsca jak ognia i przestrzegają przed nim protagonistę, postanawia on podążyć za wezwaniem, z nadzieją znalezienia pracy, wiktu i dachu nad głową. Dotarłszy do celu, otrzymuje każdego z powyższych w nadmiarze – co prawda, od tej pory codziennie czeka go ciężka harówka, w zamian jednak chłopiec może radować się pełnym żołądkiem i w miarę wygodnym posłaniem. Z biegiem czasu poznaje młyn oraz jego mieszkańców coraz lepiej, orientując się, że praca jest tylko przykrywką dla prawdziwego celu czeladników, jakim jest doskonalenie się w arkanach czarnej magii.

Powieść składa się z trzech części, z których każda opisuje jeden rok życia Krabata – od jego przyjęcia do grona uczniów, poprzez poznawanie kolejnych sekretów swego Mistrza, zmaganie się z ciężką pracą i uciążliwością pór roku, po ostateczny wybór, gdyż jest to tekst poświęcony głównie dylematom. Bohater rozważa możliwość odrzucenia nowego życia, bezpiecznego i, pominąwszy trudy pracy, wygodnego, jednak pozbawionego wolności oraz napiętnowanego mrokiem. Prócz tego autor porusza tematy związane przede wszystkim z dorastaniem, jak choćby pierwsza miłość, rosnąca ciekawość świata i im podobne; opisuje również uniwersalną kwestię walki dobra ze złem.

Drążenie tego ostatniego przekłada się niestety na postacie, które są czarno-białe przez co większość decyzji protagonisty, jak i jego altruistyczna postawa, sprawiają wrażenie przewidywalnych i mogą irytować. Podobnie w drugą stronę – negatywni bohaterowie, jak konfident Liszko czy władca młyna, wspomniany mentor nauk magicznych pozbawieni są jakichkolwiek przebłysków dobra, przez co wszystko pozostaje do bólu jednoznaczne. Na plus wypadają za to postaci drugoplanowe, jak nieprzewidywalny Kapelusznik czy pozostali czeladnicy pracujący w młynie, których autor spróbował zróżnicować, nadając im kilka cech rozpoznawalnych, jak – przykładowo – nieporadność Jura.

Fabuła, choć pozbawiona spektakularnych zwrotów akcji czy wielowątkowości, wciąga, skupiając się na codzienności mieszkańców młyna, od czasu do czasu urozmaicanej nauką zaklęć lub ciekawą historią, opowiedzianą przez którąś postać. Styl Preusslera świetnie współgra z tematyką powieści – autor prowadzi spokojną, wyważoną narrację, obrazując za pomocą niezbyt skomplikowanego języka atmosferę młyna. Od czasu do czasu, opisując senne wizję głównego bohatera, sięga również po oniryzm.

Pochwała należy się wydawnictwu Bona za solidnie wykonane, nowe wydanie powieści. Doskonale prezentująca się okładka oraz klimatyczne, czarno-białe ilustracje pozwalają szybko wczuć się w atmosferę tekstu, a zamieszone z tyłu książki przypisy ułatwiają odnalezienie się w gąszczu obco brzmiących słów.

Krabat to powieść utrzymana w bardzo specyficznej, ciepłej atmosferze przyjaźni, ukazanej jako oręż przeciw siłom zła; dotykająca głównie uniwersalnych tematów, traktująca o poważnych wyborach, które wymagają odpowiedzialności. Mimo naiwności niektórych kwestii i zachowań, mogącej razić doświadczonych czytelników, łużycka legenda w interpretacji Preusslera powinna zadowolić każdego. 

Pierwotnie publikowane w serwisie POLTERGEIST.