środa, 25 stycznia 2012

Isaac Marion – Ciepłe ciała

O zgniłych trendach w literaturze

Po głośnym sukcesie sagi "Zmierzch" autorstwa Stephenie Meyer żaden zakochany wampir, wilkołak czy inne wynaturzenie nie jest w stanie zaskoczyć czytelnika. Najnowszą pozycją opartą na tego typu motywie są "Ciepłe ciała" Isaaca Mariona, który z kolei postanowił wykorzystać stosunkowo współczesny mit, czyniąc zombie głównym bohaterem powieści.

Autor przenosi nas do postapokaliptycznego świata nadszarpniętego w przeszłości tajemniczą katastrofą, w efekcie której pojawiła się zaraza przemieniająca ludzi w krwiożercze istoty rodem z "Jestem legendą" Richarda Mathesona. Ci, którzy zdołali przetrwać, chronią się w wydzielonych Twierdzach, starając się uniknąć nieszczęśliwego losu pozostałych. Jeden z umarłych, bezimienny protagonista i narrator powieści nazywający siebie po prostu R (od pierwszej litery swego zapomnianego imienia), podczas polowania spotyka Julie. Pożarłszy uprzednio jej chłopaka, Perry’ego, zombie wchłania także jego wspomnienia, w wyniku czego postanawia ocalić kobietę przed śmiercią, zabierając ją na zamieszkałe przez siebie i pozostałych Martwych lotnisko. W miarę upływu czasu ta nietypowa znajomość rozkwita coraz bardziej, zmieniając przy tym dotychczasowe (nie)życie głównego bohatera.

Autor przez całą powieść przeplata główny wątek onirycznymi wizjami przedstawiającymi sceny z życia wspomnianego Perry’ego, oglądane oczyma R. Ogólnie rzecz biorąc, fabuła niczym nie urzeka – łatwo przewidzieć kolejne losy postaci, a przetwarzany po raz setny wątek miłości do odmieńca przyprawia o mdłości: znów czytelnik ma do czynienia z "potworem o złotym sercu, innym niż jego współbracia" oraz banalnymi do przewidzenia schematami typu "brak akceptacji otoczenia dla rodzącego się nowego, wspaniałego uczucia". Do ostatecznego szczytu zwątpienia doprowadza diablo naiwne, patetyczne zakończenie z wymuszonym ckliwym happy endem.

Stworzony przez Mariona świat pełen jest również niekonsekwencji. Począwszy od mgliście wyjaśnionej katastrofy, mającej doprowadzić Ziemię do ukazanego w powieści stanu, skończywszy na idiotycznej strukturze społeczności zombie, z której wywodzi się główna postać. Autor, najwyraźniej chcąc jak najdokładniej ukazać hierarchię i środowisko Martwych, opisuje detale takie jak ceremonie ślubne pomiędzy zmarłymi, adoptowanie przez nich dzieci, rytuały i codzienne obyczaje. Efektem tego jest masa absurdów – po co zmarłym związki czy wychowankowie, skoro są pozbawieni empatii i nie mają potrzeb seksualnych? Dlaczego też R przypomina sobie fragmenty W drodze, skoro nie pamięta nawet tak podstawowych kwestii ze swego wcześniejszego życia jak własne imię? Ba! – chwilami zdolny jest nawet porównywać się do głównego bohatera powieści Kerouaca. Tego typu pozostawionych bez odpowiedzi pytań jest dużo więcej.

Czy można zatem powiedzieć coś pozytywnego o Ciepłych ciałach? Tak, przynajmniej jeśli chodzi o warstwę językową. Styl Mariona, mimo że powieść to jego debiut, wydaje się interesujący – pierwszoosobowa narracja ubrana jest w lakoniczne, wyzute z emocji (przynajmniej przez lwią część książki) zdania. Pisarzowi, dzięki bardzo subiektywnej narracji, udało się w ciekawy sposób ukazać świat widziany z perspektywy zombie: brak zrozumienia wielu kwestii, setki często zupełnie ze sobą niepowiązanych myśli, zimna kalkulacja i cyniczne spojrzenie na rzeczywistość. Język ciekawie współgra z kreacją protagonisty – postać nabiera głębi i do pewnego momentu sprawia wrażenie dobrze skonstruowanej. Wtedy jednak pojawia się wątek miłosny, związana z nim naiwna przemiana i pozostałe typowo romansowe banały niszczące początkowy efekt. Pozostali bohaterowie wypadają już dużo gorzej – Julie to klasyczna amerykańska nastolatka, która kilka dni po tym, jak R wraz z innymi zombie uśmierca jej znajomych, rozmawia z nim, jak gdyby nigdy nic. Mało tego – zaczyna nawet odczuwać sympatię do gnijącego potwora (!). Męczących schematów – takich jak choćby delikatnie stuknięta najlepsza przyjaciółka Julie czy nieumiejący zaakceptować nietypowego związku ojciec – pojawia się dużo więcej.

Nazwanie "Ciepłych ciał" literaturą najniższego rzędu byłoby nie na miejscu – tekst ma kilka pozytywnych elementów, takich jak styl czy przedstawiony w ciekawy sposób kontrast pomiędzy żywymi i umarłymi, ukazujący w złym świetle rozwój cywilizacji i coraz szybsze tempo życia – czynniki, które niekiedy zmieniają żywych ludzi w bardziej martwych niż rozkładające się zombie. Niestety, autor, najwyraźniej kierując się popytem, poszedł w stronę tandetnego romansu, nie przykładając się do pozostałych aspektów utworu, skutkiem czego losy bohaterów są słabo przemyślane, oni sami sztampowi, a wątek miłosny aż roi się od banałów, rozmywając początkowe wrażenie oryginalności tekstu. 

Pierwotnie publikowane w serwisie POLTERGEIST.

4 komentarze:

  1. Czyli spokojnie mogę sobie podarować, intuicja mnie nie myliła:)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja myślałam, że zombie to bezmózgi. Ech, rozczarowałam się :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten jest wyjątkowy, wrażliwy, delikatny i zmysłowy. W końcu kto zwracałby uwagę na takie detale, jak odór zgnilizny czy resztki ludzkiego mięsa między zębami? To chodzi o PRAWDZIWĄ miłość :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Widać nie zawsze szum wokół danej książki jest słuszny. Ja bym i tak przeczytała, choćby i z ciekawości, choć za zombie średnio przepadam. Mimo wszystko dobrze wiedzieć, że nie ma się nastawiać na lekturę rzucającą na kolana.

    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń