czwartek, 22 marca 2012

Bernard Minier – Bielszy odcień śmierci

Biel też potrafi być mroczna
 
Dobry thril­ler powi­nien mro­zić krew w żyłach przy­tła­cza­jącą atmos­ferą i trzy­mać w napię­ciu do samego końca, by w finale zasy­pać czy­tel­nika lawiną pory­wa­ją­cych wyda­rzeń i zaska­ku­ją­cych zwro­tów akcji. Czy lodowy pier­wia­stek w postaci zimo­wego kra­jo­brazu Pire­ne­jów wpływa na to, że „Biel­szy odcień śmierci” speł­nia powyż­sze wyma­ga­nia? Z całą pew­no­ścią tak.

Umiej­sco­wie­nie akcji w jed­nej z pire­nej­skich dolin spra­wia, iż od pierw­szych stron czuć klau­stro­fo­biczną atmos­ferę wyob­co­wa­nia i braku gruntu pod nogami. Daje się ona przede wszyst­kim we znaki dwójce głów­nych boha­te­rów – komen­dan­towi Mar­ti­nowi Serva­zowi oraz psy­cho­log Dia­nie Berg. Pierw­szy przy­bywa do doliny w celu roz­wi­kła­nia nie­ty­po­wego pro­blemu – oka­le­czo­nego ciała konia, zna­le­zio­nego na gór­nej sta­cji kolejki lino­wej wysoko w górach. Absol­wentka psy­cho­lo­gii nato­miast zaczyna pracę w zakła­dzie psy­chia­trycz­nym o zaostrzo­nym rygo­rze, poło­żo­nym w tej samej doli­nie. Od początku zarówno pełna napię­cia praca, jak i nie­co­dzienne zacho­wa­nie per­so­nelu szpi­tala spra­wiają, iż mimo „gór­skiego” nazwi­ska nowe miej­sce zatrud­nie­nia przy­pra­wia boha­terkę o dreszcze.

Opo­wie­dziana przez Miniera histo­ria wciąga mimo wol­nego roz­woju wyda­rzeń, na co wpły­wają głów­nie dwa czyn­niki. Pierw­szym z nich jest wie­lo­wąt­ko­wość. Od samego początku autor prócz naj­waż­niej­szej zagadki wpro­wa­dza kilka histo­rii pobocz­nych, jak losy córki głów­nego boha­tera oraz ich wspól­nych rela­cji czy wątek pro­wa­dzo­nego rów­no­le­gle śledz­twa w spra­wie zabój­stwa pew­nego bez­dom­nego. Dru­gim ele­men­tem odpo­wie­dzial­nym za suk­ces fabuły jest wspo­mniana klau­stro­fo­biczna, pełna napię­cia i chłodu atmos­fera oraz świa­do­mość braku moż­li­wo­ści ucieczki boha­te­rów od coraz moc­niej zaci­ska­ją­cego pętle zagrożenia.

Ponad­prze­cięt­nie pre­zen­tują się rów­nież postaci. Choć począt­kowo nieco drażni kre­acja Servaza, uka­za­nego jako typowy twardy glina, który – poświę­ca­jąc się cał­ko­wi­cie pracy – ma pro­blemy z rela­cjami z naj­bliż­szymi człon­kami rodziny czy przy­ja­ciółmi, jego codzienne życie, pasje i poglądy spra­wiają, że można się do niego prze­ko­nać. Podob­nie jest z Dianą Berg oraz posta­ciami dru­go­pla­no­wymi – choć żadna z kre­acji nie dora­sta do pięt choćby Lis­beth Salan­der, ciężko któ­rą­kol­wiek z nich nazwać bezbarwną.

Autor bar­dzo czę­sto roz­wo­dzi się nad istotą zła – jego ist­nie­niem, przy­czy­nami oraz poszcze­gól­nymi odmia­nami i defi­ni­cjami, opie­ra­jąc wywód na „dra­bi­nie etycz­nej” Kol­berga. Szcze­gól­nie inte­re­su­jące wydają się roz­mowy pomię­dzy głów­nym boha­te­rem a Xavie­rem, dyrek­to­rem wspo­mnia­nego, wyjąt­ko­wego zakładu dla cho­rych psy­chicz­nie. Pisarz jed­no­cze­śnie stara się tłu­ma­czyć skom­pli­ko­wane kwe­stie medyczne, dzięki czemu nie ma pro­blemu z ich zro­zu­mie­niem. Zresztą nie tylko inte­re­su­jące wymiany zdań spra­wiają, że styl fran­cu­skiego debiu­tanta można oce­nić dodat­nio. Na uwagę zasłu­guje lek­kie niczym pła­tek śniegu pióro, spra­wia­jące, iż zarówno opisy kra­jo­brazu, jak i mozol­nej pracy śled­czej czyta się spraw­nie i z nie­wąt­pliwą przyjemnością.

Biel­szy odcień śmierci” to pasjo­nu­jący thril­ler przy­pra­wia­jący czy­tel­nika o gęsią skórkę, bynaj­mniej nie tylko z powodu mroź­nego kli­matu Pire­ne­jów. Kilka inte­re­su­ją­cych, zazę­bia­ją­cych się ze sobą wąt­ków, wyraź­nie nakre­ślone postaci oraz przy­zwo­ity język bez wąt­pie­nia zachę­cają do zapo­zna­nia się z kolej­nymi tek­stami autora. Suge­ruję bez zasta­no­wie­nia prze­ła­mać pierw­sze lody.

Pierwotnie publikowane w serwisie Carpe Noctem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz