Braterska miłość aż po grób
Zagraniczne powieści określane mianem dark fantasy,
jak choćby osadzona w realiach "Warhammera" seria o przygodach Gotreka i
Felixa czy cykle Brenta Weeksa, zazwyczaj odrzucały czytelników zbyt
nachalną heroicznością zarówno bohaterów, jak i ich czynów. Dla fanów
brudnego, nieco mniej bajkowego fantasy pojawiła się niedawno jednak
iskierka nadziei w postaci "Smutnej historii braci Grossbart", powieści
autorstwa Jessego Bullingtona, która – bazując luźno na historycznych
faktach – opowiada o losach Manfrieda i Hegla, dwóch nieszablonowych
hien cmentarnych.
Tytuł jest w tym wypadku bardzo mylący, gdyż w "Smutnej historii braci
Grossbart" smutku jest chyba najmniej. Przeciwnie, to właśnie
wszechobecny, niekiedy abstrakcyjny i najczarniejszy z wszystkich
odcieni czarnego humor jest jedną z głównych zalet powieści. Śmieszy
wszystko – począwszy od infantylnego celu braci, ich naiwności i
głupkowatego spojrzenia na świat, poszczególnych, często niezbyt
trafnych decyzji, skończywszy na absurdalnych, przewrotnych dialogach
pełnych wulgaryzmów i wszechobecnej herezji. Bawi także stosunek
tytułowych bohaterów do spotykanych na drodze postaci – każdą z nich
traktują protekcjonalnie, ciągle zastanawiając się, w jaki sposób mogą
skorzystać na danej znajomości. Rodzi to masę zabawnych sytuacji.
Kim są właściwie Grossbartowie? Ot, dwójka braci słynących z
niezwykłego okrucieństwa, którzy pewnego dnia postanawiają pójść w ślady
dziadka. Bazując na nie do końca dokładnej historii swego przodka,
który w przeszłości miał się niezwykle wzbogacić, okradając wielkie
grobowce południa, bracia wybierają się w obfitującą w niezwykłe
wydarzenia podróż. Od strony fabularnej "Smutna historia…" prezentuje
się niestety już nie tak dobrze, jak w przypadku narracji i poczucia
humoru pisarza. O ile sam pomysł wydaje się świetny, dając wiarygodny
pretekst do interesującej powieści drogi, o tyle już dalsze wydarzenia
zbyt często grzęzną w długich i nudnawych opisach walk. Poszczególne
wątki przez cały czas zmierzają w dziwnym kierunku – owszem, wszystkie w
pewnym momencie się zazębiają, jednak po prawie czterystu stronach
lektury czytelnik oczekuje czegoś więcej niż mocno przewidywalne
zakończenie.
Warto przyjrzeć się tytułowym postaciom, gdyż to głównie one
dostarczają najwięcej zabawy. Z jednej strony okrutni i złośliwi, z
drugiej sztucznie pobożni bracia budują konsekwentnie wizerunek
hipokrytów, socjopatów, oportunistów i pozbawionych cienia litości
rębajłów o niezwykle ciasnych horyzontach. Te ostatnie skutkują masą
przezabawnych dywagacji na rozmaite tematy dotyczące wiary, polityki czy
zasad rządzących światem. I choć nieposkromione, mordercze zapędy braci
sprawiają, że w pewnym momentach czytelnik współczuje ich wrogom i nie
godzi się na pewne zachowania, to ostatecznie nie da się nie czuć
sympatii do tej przygłupiej, przewrotnej dwójki.
Język, jakim posługuje się Bullington, nie zachwyca – często mamy do
czynienia z topornymi, ciężkimi i zagmatwanymi zdaniami, co przede
wszystkim przeszkadza w lekturze opisów bitew, których – jak wcześniej
wspomniałem – pojawia się za dużo. Innym problemem są mało ewokacyjne
opisy krain, które bohaterowie odwiedzają. Czytając kolejne rozdziały
ciężko odczuć, czy dane miejsce to jeszcze Europa, czy już Ziemia
Święta. Podobnie sytuacja wygląda, jeśli chodzi o aspekt marynistyczny –
cała podróż ogranicza się do siedzenia pod pokładem, leżeniu na koi i
kilku potyczkach. Z jednej strony pisarz nie zalewa czytelnika falą
ciężkiego słownictwa, z drugiej jednak bardziej wymagający odbiorcy,
wychowani choćby na powieściach Jacka Komudy czy Feliksa W. Kresa, mogą
poczuć pewien niedosyt.
"Smutna historia braci Grossbart" to z pewnością pozycja nietypowa dla
zagranicznego fantasy. Wiele aspektów pozostaje niedopracowanych, przez
co świetny pomysł wydaje nie do końca wykorzystany, szczególnie pod
względem fabularnym; czarny humor, spora ilość wulgaryzmów i brak
naiwnych, sztucznie altruistycznych bohaterów sprawiają jednak, że
powieść wyróżnia się na tle innych, czemu sprzyja również przyciągające
uwagę – szczególnie za sprawą świetnej okładki – wydanie.
Pierwotnie publikowane w serwisie Gildia.pl.
Och, teraz widzę, jak wielu istotnych elementów brakuje w mojej opinii! No, ale ja nie jestem tak wyrobionym czytelnikiem i znawcą fantasy, więc muszę sobie wybaczyć:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!