Houellebecq w sosie
własnym
Kwestia debiutów bywa bardzo zróżnicowana. Niejednokrotnie pisarze
wskakują na pierwsze miejsca sprzedaży świetnymi pozycjami, by następnie
stopniowo obniżać pułap i serwować coraz gorsze książki. W przypadku Michela
Houellebecqa mamy do czynienia z sytuacją nieco inną – „Poszerzenie pola walki”
odstaje od późniejszych powieści autora.
Debiut francuskiego pisarza
stanowi kwintesencję problemów poruszanych w kolejnych powieściach. Bohaterem
jest trzydziestoletni, znudzony życiem informatyk (czyżby alter ego pisarza?), zmagający się z dnia na dzień ze świadomością
bezsensu swojego istnienia. Jego ustami Houellebecq serwuje nam to, co dla
twórczości francuza typowe – pełne pesymizmu przemyślenia, związane z istotą
życia. Na wszystko przyjdzie nam patrzeć z dość gorzkiej (ostatnie słowo należy
chyba do ulubionych fraz narratora) perspektywy – starzejącego się samotnika,
stawiającego czoła powtarzającym się napadom depresji, jednocześnie desperacko
łaknącego szczęścia, które zdaje się być mitem.
Sporo miejsca poświęcone jest
relacjom damsko-męskim. Narrator często ukazuje swoje uczuciowe niepowodzenia
jako przyczynę obecnego wyzucia z emocji. Rozwodzi się również na temat wpływu
rozwiązłości na późniejsze życie miłosne człowieka oraz kwestie związane z
prawdziwością okazywanych uczuć, która – jego zdaniem – często bywa
uwarunkowywana przez presję społeczną. Dużo jest również o samej seksualności,
obrazowanej w szczególności na przykładzie jednego z kolegów z pracy bohatera,
który – ślepo dążąc do zjednania sobie jak największej ilości kobiet – w
ostateczności okazuje się na tym polu nieudacznikiem. Jego perypetie – choć
momentami zabawne – pozostawiają przygnębiający posmak, szczególnie biorąc pod
uwagę desperackie próby i ciągłą chęć do podejmowania kolejnych, z góry
skazanych na porażkę wyzwań.
Kolejnym problemem, z jakim
boryka się nieszczęsny narrator, jest świadomość starzenia się i nieuniknionej
śmierci, która paradoksalnie z pewnym momencie wydaje się mu wybawieniem.
Perspektywa uciekających lat jest dla postaci niezwykle przygnębiająca – zdaje
sobie sprawę, że piękno i witalność, których tak zazdrości młodym, przeminęła
bezpowrotnie, czego efektem jest potęgująca się z roku na rok nienawiść do
wszystkich czerpiących z życia pełnymi garściami. Egzystencjalne wywody często
przypominają Celinowską „Podróż do kresu nocy”, choć różni je sposób narracji –
o ile autor „Życia na kredyt” rozwodził się na podobne tematy z dystansem i
niekiedy humorem, Houellebecq pisze o śmierci i bezsensie życia niezwykle
poważnie. Pragmatyczna, pozbawiona emocji narracja jest zresztą jednym z
mocniejszych elementów tekstu – już w pierwszej powieści Francus odznacza się
oryginalnym stylem, będącym pod mocnym wpływem minimalizmu.
Jedynym elementem, który
utwierdza w przekonaniu, że pierwsza powieść nie zawsze musi być idealna, jest
kierunek, w jakim podąża linia fabularna. Przez większość książki nie dzieję
się nic specjalnego, a perypetie bohatera wydają się jedynie nudnawymi
pretekstami do interesujących wywodów. W porównaniu choćby z „Cząstkami
elementarnymi” wypada to niestety cokolwiek kiepsko.
Mimo tego debiutancką powieść
Houellebecqa mogę z czystym sumieniem polecić każdemu, może z wyjątkiem osób
borykających się, podobnie jak narrator powieści, z problemami natury
depresyjnej – to świetna powieść, która jednocześnie potrafi już po kilku
zdaniach zniechęcić do świata i odebrać resztki radości z życia, o ile takowa w
ogóle istnieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz