piątek, 21 września 2012

Sofie Sarenbrant – 36 tydzień

Poród w bólach

Boom na skandynawskie kryminały trwa nieprzerwanie, o czym świadczą pojawiający się niczym grzyby po deszczu nowi pisarze, a wraz z nimi kolejne tytuły. Jednak czy popularność zawsze idzie w parze z jakością? Skończywszy "36 tydzień" autorstwa Sofie Sarenbrant, mogę być pewien, że nie. Na następcę Larssona przyjdzie nam jeszcze poczekać.

Powieść stanowi pierwszą część cyklu, którego poszczególne tomy łączyć będzie miejsce akcji – szwedzkie miasteczko Brantevik. To właśnie tam dwie zaprzyjaźnione pary spędzają ostatni tydzień wakacji. Pewnego wieczora podczas wizyty w miejskim lokalu jedno z małżeństw – Agnes i Tobbe – nie może się ze sobą dogadać. Zirytowana zachowaniem pijanego męża kobieta wychodzi z pubu nieco wcześniej. Następnego dnia skacowany Tobbe orientuje się, że jego żona znikła na dobre. Co gorsza, bohaterka w chwili zaginięcia była w ostatnim miesiącu ciąży, co potęguje nerwową atmosferę wśród mieszkańców małego miasteczka.

Biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z thrillerem, w powieści dzieje się stanowczo za mało. Owszem, sam pomysł wydaje się ciekawy, w szczególności zakończenie, którego jedyną wadą jest lekka przewidywalność. Pisarka rozpoczyna tekst mocno sugestywnym prologiem, a jeśli dodać do tego serwowane między wierszami ścinki informacji, odkrycie, kto jest głównym sprawcą zniknięcia Agnes, nie stanowi większego problemu. Podczas lektury najbardziej drażni zapychanie kartek kolejnymi wydarzeniami, które są kompletnie pozbawione związku z głównym wątkiem, jak choćby stosunek płciowy jednego z drugoplanowych, niemających większego znaczenia bohaterów, czy opis porodu przyjaciółki Agnes, Johanny. Sprawia to tylko, że akcja posuwa się niemiłosiernie wolno, a nowych faktów powiązanych ze sprawą jest jak na lekarstwo. Przyspieszenie tempa wydarzeń w finale książki w tym wypadku także nie ratuje sytuacji, gdyż najzwyczajniej wypada nienaturalnie.

Co do postaci, Sarenbrant starała się za wszelką cenę nadać im jak największej głębi. Niestety, nie z każdym bohaterem wyszło jej to na dobre, a większość tego typu zabiegów skończyła się wspomnianymi wyżej, niepotrzebnymi i nudnymi opisami. Najbardziej ciekawie wypadła jedna z pobocznych postaci, dziennikarz Göran Rosenlund, który – starając się rozwikłać sprawę zaginionej Agnes na własną rękę – rozpoczyna prywatne śledztwo, kierując się zasadą "cel uświęca środki". Z czasem wyłania się obraz człowieka antypatycznego, pozbawionego ludzkich odruchów, takich jak wyrozumiałość czy lojalność. W miarę interesująco przedstawiają się także przeżycia męża porwanej, Tobby’ego. Mieszanka emocji targających bohaterem po porwaniu żony – zażenowania, wyrzutów sumienia i paraliżującej tęsknoty – sprawia, że łatwo można zrozumieć, co czuje postać.

Mimo że rozwój fabuły można przyrównać do porodu w bólach, głównie za sprawą wspomnianych "zapychaczy", powieść czyta się bardzo szybko. Jest to przede wszystkim zasługa oszczędnego stylu Sarenbrant, nadającego "36 tygodniowi" lekkości. To plus kilka bardziej udanych kreacji sprawia, że tekstu nie można zaliczyć do najgorszych. Jednak z drugiej strony po lekturze pozostaje spory niedosyt, spowodowany kiepskim wykorzystaniem pomysłu i łatwością przewidzenia kolejnych wydarzeń. Pozostaje czekać na następne "dzieci" szwedzkiej pisarki – obecnemu jak na razie daleko do bestsellerowych straszaków.

Pierwotnie publikowane w serwisie POLTERGEIST.

4 komentarze:

  1. Czyli szkoda czasu. Od thrillerów i kryminałów wymagam naprawdę wiele, szczególnie dlatego, że dosłownie zalewają rynek i w większości ich fabuła rozwija się w podobny sposób, zmieniają się tylko okoliczności.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. No ja mam podobnie, ostatnio bardzo stronię od tego typu rzeczy i rzadko co przypadnie mi do gustu. A dystans tym większy, jak słyszę, że to kolejny "skandynawski mistrz suspensu" i takie tam ;)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dokładnie! A jak już widzę kolejny tytuł nawiązujący do trylogii "Millennium" rozpoczynający się od słów: "Dziewczynka, która...", dostaję szału. Roją się ostatnio jak komary nad syberyjską tundrą. xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, sukces filmu i trylogii wspomnianego pana robi swoje. Unikać jak ognia ;)

    OdpowiedzUsuń