sobota, 7 kwietnia 2012

Henry Miller – Klimatyzowany koszmar


O snach Amerykanów po raz enty

Zauważyłem, że wraz z pisarzami, którzy w młodości oczarowywali czytelnika swoją witalnością, energią i żądzą przygód, starzeją się ich bohaterowie, a literatura zmienia swoją formę o sto osiemdziesiąt stopni. Kerouac w „Big Sur” ukazuje swoje krytyczne i gorzkie oblicze, „Hollywood” Bukowskiego nie epatuje już ani seksem, ani przemocą, a „Klimatyzowany koszmar” Millera to również całkiem inna bajką, biorąc pod uwagę jego poprzednie dokonania.

Na pewnym etapie życia pisarz postanowił wyruszyć do Francji. Nie mając – prócz pieniędzy na statek – grosza przy duszy, pamiętając zaledwie dwa podstawowe francuskie słowa, bez jakichkolwiek znajomości autor słynnych „Zwrotników” wykazał się ogromną odwagą, opuszczając ojczyznę aż na dziesięć lat. Po powrocie Miller postanowił zwiedzić swój kraj, a wrażenia z tejże podróży opisać, czego efektem jest właśnie „Klimatyzowany koszmar”.

Jak można się domyśleć, powieść wręcz pełna jest porównań Stanów Zjednoczonych i Francji. Autor nie pomija niczego – począwszy od fizycznej strony kraju (wygląd miast, architektura), poprzez zaawansowane zmiany obyczajowe i społeczne (pojawiające się wówczas pierwsze oznaki konsumpcjonizmu), skończywszy na sztuce zarówno amerykańskich, jak i francuskich artystów oraz tym, jak ustosunkowane do niej jest społeczeństwo. Ci jednak, którzy spodziewali się lekkiej powieści drogi, okraszonej komentarzami autora odnośnie ówczesnej kondycji kraju, srodze się zawiodą – elementów świadczących o podróżowaniu bohatera pojawia się naprawdę niewiele; w praktyce cała powieść to wywody pisarza oraz jego nieliczne wspomnienia z pobytu na obczyźnie. Jak można wywnioskować po tytule, serwowane przez Millera podsumowanie Ameryki nie wypada zbyt pozytywnie na tle innych państw europejskich. Autor na każdym kroku krytykuje kierunek, w jakim podąża jego ojczyzna, oraz mentalność swoich rodaków. Dostrzega w nich pustkę i dążenie do zatracenia. Podobną pustkę widzi zresztą w przepełnionych, zatęchłych fabrycznym smrodem miastach, które nawet pod względem parków nie są w stanie dorównać europejskim metropoliom, oraz popadających w coraz większe zapomnienie i pogardę atrakcjach geograficznych Ameryki, jak choćby Wielki Kanion.

To zupełnie inny Miller od tego znanego ze „Zwrotników” czy trylogii „Różoukrzyżowania”. Zamiast o kobietach, problemach finansowych czy zabawnych przyjaciołach tutaj pisze o dużo istotniejszych kwestiach. Sporo miejsca poświęca sztuce, odnosząc się do niej z ogromnym szacunkiem, co chwilami przywodzi na myśl wspomniane „Big Sur” Kerouaca. Autor gruntownie przedstawia wiele sylwetek znamienitych, choć nie zawsze popularnych artystów. Pojawia się miedzy innymi rozdział poświęcony kompozytorowi Edgarowi Varèsie oraz malarzom takim jak Hilaire Hiler, Alfred Stieglitz czy John Marin. Poza tym przeczytamy kilka zabawnych anegdot o częściach i częściach części samochodowych, zwiedzimy parę istotnych dla Amerykanów miejsc i dowiemy się sporo o samym kraju.

„Klimatyzowany koszmar” to pokaźny zbiór informacji o Stanach Zjednoczonych z końca lat trzydziestych XX wieku. Informacji ujętych w bardzo subiektywny sposób, przeplatających się z ciekawymi spostrzeżeniami i intrygującymi poglądami. Momentami jednak brakuje w nim elementu przygodowego, czegoś, czego można było uświadczyć, czytając wcześniejsze powieści autora. Ten młodzieńczy, nieco perwersyjny i wiecznie szukający wrażeń duch gdzieś się niestety zapodział.

2 komentarze:

  1. Millera jestem ciekawa od dawna, ale może nie będę po prostu zaczynać od tej pozycji, skoro inne jego książki są lepsze.
    Wesołych świąt! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. 'Zwrotnik Raka' polecam tak na pierwszy ogień ;) Wzajemnie, wesołych :)

    OdpowiedzUsuń