Społeczeństwo bólu
Charles Prentice, brytyjski
pisarz, przybywa do położonej w Hiszpanii, turystycznej miejscowości Estrella
de Mar z zamiarem wyciągnięcia z więzienia brata. Problem, którego rozwiązanie
początkowo wydawało się formalnością, komplikuje się, gdy aresztowany Frank
przyznaje się do winy – morderstwa pięciu osób. Charles szybko asymiluje się w
nowym środowisku i rozpoczyna prywatne śledztwo, starając się rozpracować
nieznane światu oblicze kurortu.
Początek powieści nasuwa
skojarzenie z „Dziennikiem rumowym” Huntera Thompsona – pisarz przyjeżdżający
do wypoczynkowej miejscowości, obca mentalność, nieznane obyczaje i tak dalej.
Książkę Ballarda wyraźnie odróżniają jednak elementy thrillera, których –
przynajmniej w początkowej fazie powieści – jest cała masa. Tajemnicze gwałty,
nielegalne filmy pornograficzne, handel narkotykami, morderstwa i sporo zwrotów
akcji – wszystkie one sprawiają, że tekst sprawia początkowo wrażenie
pozbawionej głębszych wartości sensacji. Nic bardziej mylnego.
Autor w pewnym momencie podsuwa
ideę społeczności, opierającej się na przestępczości. Brzmi nieco sprzecznie,
lecz po dłuższym zastanowieniu ciężko nie dostrzec potencjału i oryginalności
tejże wizji. Brak bezpieczeństwa ukazany jest tu jako bodziec do rozwoju i
zmian w życiu, poprzez uświadomienie jego kruchości. Przywodzi to na myśl
skojarzenie z „Wehikułem czasu” Wellsa, w którym jedno z opisanych społeczeństw
– Eolowie – żyli w nieświadomości dobra i zła, a świat postrzegali w bardzo
infantylny sposób, czego przyczyna mogła być tylko jedna – brak zagrożenia.
Tylko walka o przetrwanie dostarcza motywacji do działania twórczego, jej brak
z kolei przynosi stagnację.
Jedynie przestępczość pobudza ludzi do działania. Wtedy rozumieją, że
potrzebują siebie nawzajem, że są razem czymś więcej niż tylko sumą ciał. Ale
musi istnieć ciągłe, bezpośrednie zagrożenie.[1]
Wyrażenie „twórcza destrukcja”
staje się więc czymś więcej niż jedynie pustym oksymoronem. Pod tym względem
tekst przypomina przede wszystkim „Fight club” Chucka Palahniuka – bohaterowie
– wychodząc z założenia, że cel uświęca środki – osiągają niezwykle ciekawy
efekt: dzięki wszechobecnemu zniszczeniu i deprawacji doprowadzają do
pozytywnych zmian. Podobnie sprawa ma się z niektórymi bohaterami – jeden z
nich, niejaki Crawford, pod względem destruktywnych, szalonych zapędów do
złudzenia przypomina Tylera Durdena, jedną z bardziej znanych kreacji
wspomnianego wyżej, amerykańskiego pisarza. To jednak nadal nie koniec
porównań. Cierpienie widziane u Ballarda jako motor twórczości artystycznej w
podobny sposób przedstawione było w innej książce Amerykanina – „Dzienniku”. Misty Wilmot, narratorka powieści, przytacza masę
przykładów, takich jak choćby słynny skrzypek Paganini, ukazując fizyczne i
mentalne cierpienie jako bodziec do powstania największych dzień poszczególnych
artystów.
Na tej zasadzie więźniowie polityczni uczą
się na pamięć „Wspomnienia z domu umarłych” Dostojewskiego, umierający grają
Backa i odzyskują wiarę…[2]
Wszystko
to sprawia, że „Kokainowe noce” poruszają wyobraźnie, głównie dzięki dogłębnemu
ukazaniu bodźców kierujących ludzkimi poczynaniami od bardzo nihilistycznej
strony. Pomijając nie wnoszący wiele początek, przypominający słabe thrillery,
powieść dostarcza całej masy interesujących teorii odnoszących się do ludzkiej
natury.
Pozornie przewrotne, skłaniające do myślenia. Dzięki za podpowiedź.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Ciekawe :>
OdpowiedzUsuńTakże przyszedł mi na myśl Hunter Thompson...
Słynnego 'dziennikarza na kwasie' nie da się nie polubić ;)
OdpowiedzUsuń