czwartek, 26 kwietnia 2012

James G. Ballard – Kokainowe noce


Społeczeństwo bólu

Charles Prentice, brytyjski pisarz, przybywa do położonej w Hiszpanii, turystycznej miejscowości Estrella de Mar z zamiarem wyciągnięcia z więzienia brata. Problem, którego rozwiązanie początkowo wydawało się formalnością, komplikuje się, gdy aresztowany Frank przyznaje się do winy – morderstwa pięciu osób. Charles szybko asymiluje się w nowym środowisku i rozpoczyna prywatne śledztwo, starając się rozpracować nieznane światu oblicze kurortu.

Początek powieści nasuwa skojarzenie z „Dziennikiem rumowym” Huntera Thompsona – pisarz przyjeżdżający do wypoczynkowej miejscowości, obca mentalność, nieznane obyczaje i tak dalej. Książkę Ballarda wyraźnie odróżniają jednak elementy thrillera, których – przynajmniej w początkowej fazie powieści – jest cała masa. Tajemnicze gwałty, nielegalne filmy pornograficzne, handel narkotykami, morderstwa i sporo zwrotów akcji – wszystkie one sprawiają, że tekst sprawia początkowo wrażenie pozbawionej głębszych wartości sensacji. Nic bardziej mylnego.

Autor w pewnym momencie podsuwa ideę społeczności, opierającej się na przestępczości. Brzmi nieco sprzecznie, lecz po dłuższym zastanowieniu ciężko nie dostrzec potencjału i oryginalności tejże wizji. Brak bezpieczeństwa ukazany jest tu jako bodziec do rozwoju i zmian w życiu, poprzez uświadomienie jego kruchości. Przywodzi to na myśl skojarzenie z „Wehikułem czasu” Wellsa, w którym jedno z opisanych społeczeństw – Eolowie – żyli w nieświadomości dobra i zła, a świat postrzegali w bardzo infantylny sposób, czego przyczyna mogła być tylko jedna – brak zagrożenia. Tylko walka o przetrwanie dostarcza motywacji do działania twórczego, jej brak z kolei przynosi stagnację.

Jedynie przestępczość pobudza ludzi do działania. Wtedy rozumieją, że potrzebują siebie nawzajem, że są razem czymś więcej niż tylko sumą ciał. Ale musi istnieć ciągłe, bezpośrednie zagrożenie.[1]

Wyrażenie „twórcza destrukcja” staje się więc czymś więcej niż jedynie pustym oksymoronem. Pod tym względem tekst przypomina przede wszystkim „Fight club” Chucka Palahniuka – bohaterowie – wychodząc z założenia, że cel uświęca środki – osiągają niezwykle ciekawy efekt: dzięki wszechobecnemu zniszczeniu i deprawacji doprowadzają do pozytywnych zmian. Podobnie sprawa ma się z niektórymi bohaterami – jeden z nich, niejaki Crawford, pod względem destruktywnych, szalonych zapędów do złudzenia przypomina Tylera Durdena, jedną z bardziej znanych kreacji wspomnianego wyżej, amerykańskiego pisarza. To jednak nadal nie koniec porównań. Cierpienie widziane u Ballarda jako motor twórczości artystycznej w podobny sposób przedstawione było w innej książce Amerykanina – „Dzienniku”. Misty Wilmot, narratorka powieści, przytacza masę przykładów, takich jak choćby słynny skrzypek Paganini, ukazując fizyczne i mentalne cierpienie jako bodziec do powstania największych dzień poszczególnych artystów.

Na tej zasadzie więźniowie polityczni uczą się na pamięć „Wspomnienia z domu umarłych” Dostojewskiego, umierający grają Backa i odzyskują wiarę…[2]

Wszystko to sprawia, że „Kokainowe noce” poruszają wyobraźnie, głównie dzięki dogłębnemu ukazaniu bodźców kierujących ludzkimi poczynaniami od bardzo nihilistycznej strony. Pomijając nie wnoszący wiele początek, przypominający słabe thrillery, powieść dostarcza całej masy interesujących teorii odnoszących się do ludzkiej natury.


[1] Ballard, J.G.: Kokainowe noce, str. 214, wyd. Amber 1997
[2] Ballard, J.G.: Kokainowe noce, str. 202, wyd. Amber 1997

3 komentarze:

  1. Pozornie przewrotne, skłaniające do myślenia. Dzięki za podpowiedź.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe :>
    Także przyszedł mi na myśl Hunter Thompson...

    OdpowiedzUsuń
  3. Słynnego 'dziennikarza na kwasie' nie da się nie polubić ;)

    OdpowiedzUsuń