piątek, 10 lutego 2012

Bradley P. Beaulieu – Wichry archipelagu


Wieje nudą, czy porywa?

W księstwie Kałakowa z pewnością bywały lepsze dni. Tajemnicza zaraza, zwana wyniszczeniem, zbiera potężny plon, pozbawiając mieszkańców wyspy zarówno życia, jak i pożywienia, a zaostrzona sytuacja pomiędzy Lądowcami, aktualnie rządzącymi kolonizatorami z kontynentu, oraz Maharratami, rodowitymi mieszkańcami wysp, skutkuje atakiem tych ostatnich na powietrzny statek księstwa. Gdy w ferworze walki ginie jeden z Wielkich Książąt, napięta atmosfera przeradza się w otwarty konflikt, mogący zmienić drastycznie obecne oblicze archipelagu.

Z takimi okolicznościami konfrontuje nas Bradley P. Beaulieu w „Wichrach archipelagu”. Tym, co rzuca się w oczy już od pierwszych stron, jest wszechpotężny chaos związany z odbiorem tekstu. Autor wprowadza całą masę postaci oraz skomplikowanych nazw, związanych z ich statusami i funkcjami społecznymi; dodatkowo przenosi czytelnika w sam środek konfliktu, nie wspominając o jego genezie i przebiegu, przez co początkowo podczas lektury towarzyszyć nam będzie uczucie dezorientacji. Dopiero z czasem, zbierając szczątki informacji, odbiorca jest w stanie poznać naturę rozgrywającej się wojny, a także dowiedzieć się czegoś więcej o relacjach pomiędzy poszczególnymi księstwami.

Wykreowany przez Beaulieu świat to główny powód, dla którego warto sięgnąć po powieść amerykańskiego pisarza. Autor niezwykle dokładnie opisał każdy z elementów, kładąc nacisk na obyczaje poszczególnych stron konfliktu, ich wzajemne relacje i spojrzenie na świat, co przełożyło się automatycznie na niezwykle wiarygodnych bohaterów. Pisarz czerpał sporo z kultury rosyjskiej, której elementy można zauważyć w zachowaniu wspomnianych Lądowców (zwyczaj częstego picia wódki, charakterystyczne imiona i nazwy miejsc czy nawet zwroty, żywcem wyjęte z języka: „Da, potrafi…”, „Priwiet, Niszka”), oraz wschodniej, objawiającej się u Maharratów. Z czasem czytelnik zaczyna odczuwać niezwykłą atmosferę świata przedstawionego, przepełnionego zakorzenioną od lat, wzajemną nienawiścią, groźbą nieuleczalnej zarazy oraz coraz większymi napięciami, zarówno między dwoma ludami, jak i poszczególnymi księstwami Lądowców. Jednocześnie – dzięki niezwykłej wyobraźni autora – to świat oryginalny, w którym broń palna kontrastuje z wyjątkowym, dogłębnie opisanym systemem magii, latające statki ścierają się w powietrznej walce z potężnymi żywiołakami, a panujące niepodzielnie matry (niewątpliwy matriarchat) starają się utrzymać w ryzach nieokrzesanych mężów, zapobiegając rozprzestrzeniającemu się rozlewowi krwi.

O ile jednak świat „Wichrów…” porywa i zachwyca swą głębią, o tyle fabuła ciągnie w dół ogólną ocenę powieści. Sam pomysł opierający się na przytłaczającej liczbie interesujących, przeplatających się nawzajem wątków, wypada świetnie. Nie sposób śledzić losy ulubionych postaci bez emocjonalnego zaangażowania. Problemem jest cała masa walk, potyczek i pościgów. Początkowo elementy te nawet wydają się ciekawie zobrazowane i nadają tempa akcji, jednakże w dalszej części tekstu fabuła coraz częściej grzęźnie w natłoku ciągłych starć, przez co przeprawa przez tę ponad sześciuset stronicową księgę staje się nużąca.

„Wichry archipelagu” to niezwykła historia o istocie tradycji i rodzinnych więzi oraz ciężkich decyzjach, wynikających z zachwianej lojalności. Porusza także kwestię wiekowej nienawiści i, w konsekwencji, potrzebie przebaczenia silniejszej od żądzy zemsty. W głównym bohaterze natomiast możemy doszukiwać się odniesień do współczesności, szczególnie w jego niezachwianej postawie w obliczu śmiertelnej choroby. Wszystko to sprawia, że powieść – mimo kilku fabularnych niedociągnięć – zaliczyć można śmiało do tych, po które sięgnąć warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz